piątek, 2 września 2022

Pierwszy mieszkaniec

 Od dawna uważam, że autorzy powieści fantastycznych niebezpiecznie „prorokują” przyszłość w swoich tekstach. A może po prostu nie tyle przewidują, co opisują rzeczywistość (tak mawiała Ursula le Guen).

Obecnie patrząc na destruktywną politykę prezydenta Poznania, słuchając jego absurdalnych i aroganckich wypowiedzi, od razu staje mi przed oczyma Assen van Buren – Pierwszy Mieszkaniec Nowego Londynu z powieści „Dwunasta warstwa”. A przecież postać van Burena stworzyłem na kilka lat zanim tak zwany „Dżej Dżej” objął władzę w Poznaniu.

Z resztą nie tylko on zaczyna przypominać van Burena. Głośno ostatnio o prezydencie Wrocławia, a pewnie w nie jednym jeszcze mieście, czy gminie można znaleźć analogię. Nie mówiąc o szczeblu centralnym.

 

„Dwunasta warstwa” – fragment

(…)

„Najwyższe piętro Najwyższego Urzędu zajmował PM, jego sekretarka, asystentka oraz pięciu ochroniarzy. Wszyscy NiemalDoskonali. Pierwszemu Mieszkańcowi przysługiwało w pełni NiemalDoskonałe zaplecze. Przechodząc przez sekretariat, Van Buren rzucił swojej pracownicy mrukliwe dzień dobry i zapytał, ile propozycji przyszło w ramach konsultacji.

− Trzy, NiemalDoskonały Pierwszy Mieszkańcu – odpowiedziała karnie sekretarka. (…)

− Trzy – udawał, że się zastanawia. – Znakomicie.

Niewiele, ale o to chodziło. Termin trzech dni na złożenie propozycji od momentu ogłoszenia konsultacji służył właśnie temu, aby Van Buren nie miał zbyt wiele do roboty, a Reszta Populacji sposobności do przemyśleń, że jednak i oni mogą mieć wpływ na zorganizowanie otoczenia i nadanie mu nowy wizerunku. To z kolei ryzykownie przypominałoby ludzi dawnego świata. Od kształtowania przestrzeni byli Doskonali. Assen założył, że każdej ofercie po-święci maksymalnie dziesięć minut, plus przerwy, plus drugie śniadanko po zakończeniu przeglądu w ramach regeneracji.

(…)

niedziela, 27 grudnia 2020

Za Posen

 Tak już mam, że często idę pod prąd. Zatem w rocznicę Powstania Wielkopolskiego moja historia alternatywna, czyli co by było gdyby po świętach Paderewski nie przyjechał do Poznania (i dlaczego nie mógł wjechać).

wrzesień 1921
Karl Vogel usiadł przy zamówionym stoliku na tarasie kawiarni Kaffeehaus Hohenzollern. Miał stąd widok na cały Wilhelmsplatz. Nie zdążył nawet rozłożyć zakupionego przed chwilą egzemplarza „Posener Tageblatt”, kiedy pojawił się porucznik Franz Krüger. Jak zawsze w cywilu, jak przystało na funkcjonariusza służb specjalnych. Obaj pracowali dla tej instytucji, z tą różnica, że Vogel doraźnie i nieoficjalnie. Po życzliwym, choć jak zawsze zdystansowanym przywitaniu, zamówili po kieliszku konaku.
- Pańskie zdrowie doktorze - Krüger wzniósł toast.
- Jako lekarz potwierdzam, że zdrowie jest najważniejsze – uśmiechnął się Vogel.
Porucznik zlustrował wzrokiem Wilhelmsplatz.
- Ostatni raz spotkaliśmy się tutaj pamiętnego grudniowego wieczoru – przypomniał. - Na dwa dni przed Wigilią. Sądziłem, że chce mi pan po prostu złożyć świąteczne życzenia.
- Nigdy nie zapomnę tego spotkania – zamyślił się Vogel.
22 grudnia 1918 roku nie siedzieli w kawiarni. Wolnym krokiem przemierzali plac. Podczas tego spaceru Vogel nie złożył Krügerowi życzeń świątecznych, lecz pewną propozycję.
grudzień 1918
- Jak to? Zamknąć wszystko? - Zdziwił się wówczas kapitan.
- Całe miasto. Sklepy, hotele, dworzec – wyjaśniał spokojnie Vogel. - Wprowadzić zakaz przemieszczania się od wieczora do rana, zakaz zgromadzeń. Zaraz po Bożym Narodzeniu. Wtedy ma przyjechać Paderewski.
- Wiemy, że ten Paderewski to problem. Sądzi pan, że takie zablokowanie powstrzyma jego przyjazd? To właśnie może wywołać zamieszki ze strony Polaków.
- Trzeba to odpowiednio uzasadnić. Jak pan wie swoje żniwo zbiera nie tylko wojna i rewolty, ale też hiszpanka. Jeśli ogłosimy wybuch ognisk wokół granic Provinz Posen, łatwiej będzie nam uzasadnić wprowadzenie blokady na granicach i we wszystkich miastach prowincji – Vogel przeszedł od razu do wyjaśnień. - Mogę dla pana przygotować uzasadnienie od strony medycznej.
- Poważne przedsięwzięcie – westchnął Krüger. - Musiałbym jeszcze dziś skontaktować się z Berlinem, a czasu mało.
Mimo to skontaktował się zaraz po spacerze i jeszcze tego samego wieczoru otrzymał odpowiedź. Następnego dnia do wiadomości publicznej podane zostały komunikaty. Od 26 grudnia 1918 roku do 15 stycznia 1919 roku zamknięto granice Provinz Posen, wstrzymano ruch kolejowy i drogowy, zamknięto hotele, dworce, kina, teatry, kawiarnie, restauracje, kluby oraz inne miejsca spotkań. Wszystko po to, aby uchronić mieszkańców prowincji przed groźną zarazą.
wrzesień 1921
- Paderewski nie przyjechał, w mieście panował spokój, zarządzeniom podporządkowali się i Niemcy, i Polacy – wspomniał Krüger.
- W tym czasie nie próżnował pan – przypomniał Vogel.
- Tak. Oni planowali powstanie. Nie wiadomo dokładnie, czy miało ono wybuchnąć podczas wizyty Paderewskiego, czy później. Faktem jest jednak, że dzięki zamknięciu i skierowaniu uwagi na ochronę przed hiszpanką, udało nam się nieco stłumić te rewolucyjne nastroje, a nasze służby zajęły najbardziej niebezpiecznymi osobnikami. Pod pozorem stwarzania zagrożenia rozprzestrzenienia się epidemii oczywiście – uśmiechnął się szeroko porucznik.
- Udało nam się utrzymać Provinz Posen – Vogel, który urodził się w pruskim Posen był z tego szczególnie zadowolony.
- Nie tylko. Również Pomorze i Prusy Wschodnie. No i Śląsk. A później sprawy potoczyły się jeszcze pomyślniej.
1919-1920
Nieduże i słabe państwo Polskie, pozbawione ziem zachodnich, wkrótce musiało zmierzyć się z najazdem bolszewickiej Rosji. Po zdobyciu Warszawy przez Tuchaczewskiego, nad Europą zawisło widmo bolszewickiej nawałnicy. Wtedy Niemcy zdecydowały wkroczyć od zachodu zdobywając Kalisz i Konin. Bolszewików pobili pod Łodzią, później ruszyli dalej zdobywając Warszawę i wypierali Rosjan za Bug. W zwycięskich walkach ważną rolę odegrały pułki z Provinz Posen. Nie obawiano się o lojalność walczących w ich szeregach Polaków. Ich niepodległościowy entuzjazm wypalił się, kiedy śledzili jaki los spotkał niepodległą, na krótko, Polskę. Rząd Niemiec zdecydował też o wsparciu niepodległościowych dążeń Ukrainy, wysyłał broń, medykamenty i żywność. Dzięki temu zyskano na wschodzie sojusznicze państwo, które granicami objęło również tereny Białorusi tworząc bufor między Niemcami a Rosja Radziecką. Nieprzychylne dotąd Niemcom zachodnie mocarstwa, teraz uznały ich za głównego obrońcę przed widmem komunizmu. Zrezygnowano więc z roszczeń i ukarania Niemiec za Wielką Wojnę.
wrzesień 1921
- Dzięki pańskiemu pomysłowi udało nam się wygrać przegraną wojnę – porucznik po raz kolejny wzniósł toast.
- Bez przesady – Vogel nigdy nie czuł się dobrze w roli bohatera.
- Nigdy nie chciał pan ujawnić swojego udziału w całym planie.
- Chciałem po prostu spokojnie żyć w Posen. Udało się.
- Właśnie. Posen. - Krüger wskazał na leżącą na stoliku gazetę. Tytuł na pierwszej stronie informował o nagłej i przedwczesnej śmierci nadburmistrza. - Miasto straciło gospodarza.
- Tak, szokująca wiadomość.
- Jutrzejszy „Posener Tageblatt” także przyniesie sensacyjną wiadomość, ale spokojnie tym razem nikt znany nie umrze. Otóż 29 września z wizytą do Posen przyjedzie prezydent – kapitan ściszył głos.
- Prezydent Ebert? - wyrwało się Karlowi, na szczęście ich stolik stał w pewnej odległości od innych, a słowa zagłuszył kawiarniany gwar.
- Myślę, że Posen zasłużył na to. Było by dobrze, gdyby prezydenta mógł powitać gospodarz miasta. Mamy dwa tygodnie na wybór. Niewiele czasu, ale z uwagi na wizytę głowy państwa z pewnością uda się zmobilizować radę miejską. Nie mam wątpliwości, że odpowiednio zarekomendowana kandydatura zyska poparcie. Pan się tutaj urodził, wychował, jest pan szanowanym lekarzem, lojalnym Niemcem, a jednocześnie osobą, która nigdy nie była postrzegana jako wrogo nastawiona do Polaków. Oni zresztą pogodzili się z powojennym porządkiem. O pańskim pomyśle z zamknięciem nikt poza mną nie wie. Zatem zarówno niemieccy jak i polscy radni powinni na pana zagłosować.
- Pan chyba żartuje? - Vogel pociągnął spory łyk koniaku.
- Pan wie, że ja nigdy nie żartuję.
- Nie wiem, czy mam kompetencje...
- Ależ oczywiście, że pan ma. Może pan też liczyć na nasze wsparcie. Spotkanie z prezydentem, które odbije się szerokim echem w całych Niemczech z pewnością panu pomoże.
Vogel bębnił palcami po stole.
- Mam jeden warunek.
- Nie obiecuję, że go spełnię, ale słucham.
- Niezależnie jakiej narodowości będzie nadburmistrz, musi sobie ułożyć relacje i z Niemcami, i z Polakami, żeby dobrze zarządzać miastem. Próbował robić to Wilms, próbował Drwęski - zaciął się Vogel, nazwisko było trudne do wymówienia nawet przez Polaków. - Z różnym skutkiem, ale próbowali.
- Proszę przejść do sedna - Krüger zaczął się niecierpliwić.
- Chcę, aby moim zastępcą został Polak.
- Ma pan kogoś konkretnego na myśli?
- Nazywa się Ratajski. Znam go jeszcze sprzed wojny. Przedsiębiorczy, dobry organizator, zna miasto. Przyda się. I uspokoi Polaków.
- To się da zrobić - pokiwał głową Krüger. - Wie pan, co jest największą zaletą tego Ratajskiego?
- Tak?
- Jego nazwisko. Bardzo łatwo je wymówić - zaśmiał się Krüger i wzniósł w górę kieliszek. - A zatem wypijmy za Posen.
Po chwili wahania Vogel podniósł kieliszek z resztką koniaku.
- Za Posen.

niedziela, 27 września 2020

Dzieło

 To opowiadanie zaczyna się od miejsca widocznego na zdjęciu. Jak to zwykle bywa impulsem było coś realnego, rzeczywistego - jak resztki rozkładających się zwłok sarny. Resztą zajął się mój umysł, moja świadomość.

Jeszcze gorące opowiadanko: DZIEŁO
zapraszam do poczytania
#opowiadanie #fantastyka #premiera #zjawisko #istota #cywilizacja #umysł #świadomość #dzieło

-------------------------------

DZIEŁO

Kierowca tira poczuł uderzenie od strony pobocza. Nie zatrzymał się. Uznał, że mogło to być jakieś zwierzę. Duży pies. Może dzik. Nie mógł zauważyć sarny, która przysiadła w wysokiej, od dawna nie koszonej trafie i wysunęła głowę w kierunku jezdni. Uderzenie zabiło ją natychmiast odrzucając ciało jeszcze bardziej w głąb traw. Jako pierwsze zauważyło ją jeszcze tego samego dnia starsze małżeństwo, które wybrało się na spacer.
- Biedaczka – westchnęła starsza kobieta.
- Sarna – stwierdził formalnie jej mąż.
- Trzeba to zgłosić – żona popatrzyła na niego z oczekiwaniem.
Spojrzał na sarnę. Na moment. Odwrócił głowę.
- Do straży miejskiej i tak nie można się dodzwonić. Chodźmy stąd. Na pewno ktoś ją stąd zabierze.
- Ale… - jej wzrok na chwilę zatrzymał się na zwłokach zwierzęcia. - Masz rację – ona również odwróciła głowę. - I tak jej nie pomożemy.
Godzinę później obok sarny przejeżdżał rowerzysta. Zatrzymał się i zrobił zdjęcie, żeby przesłać je przez miejską aplikację. Niech się martwią, co z tym zrobić. Spojrzał na zdjęcie, skasował je i odjechał. Chwilę później pojawił się biegacz. Nawet nie zwolnił tempa, chociaż kątem oka zauważył sarnę. Przez kolejne dni obok sarny, leżącej w pasie zieleni rozdzielającym ruchliwą jezdnię od ścieżki pieszo-rowerowej, przechodziło lub przejeżdżało sporo osób. Jedni nie zauważyli zwierzęcia, inni spoglądali na krótko i przechodzili dalej. Codziennie na ścieżce pojawiał się też biegacz. Nigdy się nie zatrzymywał, jedynie lustrował to miejsce, jakby sprawdzając, czy sarna jeszcze tam leży.
Minęły trzy tygodnie. Podczas kolejnego rekonesansu biegacz tym razem zatrzymał się i przyjrzał się uważniej. Rozkład był już bardzo zaawansowany. Na resztkach gnijącej skóry prawie nie było już sierści, Spod obumarłej tkanki prześwitywały kości. Podbrzusze było zapadnięte, jakby ktoś wypruł wnętrzności. Biegacz tym razem zrobił zdjęcie i wysłał, po czym ruszył dalej. Po dotarciu do domu powiesił się. Mieszkał sam. Jego ciało znaleziono po kilku dniach, kiedy sąsiadom zaczął przeszkadzać fetor wydobywający z jego mieszkania.
W chwili, gdy policja zabierała do wyważenia drzwi mieszkania biegacza, w innym punkcie miasta, w domu Włodarza pojawiło się Dzieło. Usiadło na jego balkonie. Od razu wiedział, że to nie zwykły gołąb. Było wzmocnione. Kiedy otrzymał zdjęcie od biegacza sądził, że Dzieło mogło się gdzieś oddalić, znaleźć sobie inny organizm. Przekazało mu wszystko, co działo się przez ostatnie tygodnie, aż do samobójstwa biegacza.
- Dlaczego biegacz? - Zapytał Włodarz.
Dzieło po opuszczeniu ciała zwierzęcia musiało jakoś dostać się do miasta. Do Włodarza. Biegacz był w pobliżu. Pojawiał się każdego dnia. Wyczuło, że ma związek z Włodarzem i dzięki biegaczowi dotrze do niego. Nie udało się poprzez biegacza, ale było już w mieście i wyczuwało obecność Włodarza, a na balkonie mieszkania biegacza pojawił się gołąb.
Włodarz chciał wiedzieć dlaczego dzieło nie dotarło do niego jako biegacz lub wcześniej jako sarna. Wiedział, że bytność w organizmach sprawia, iż Dzieło pożywia się, ale nie tylko. Poznaje otoczenie w nowym świecie, uczy się. Wzmacnia.
Dzieło chciało dotrzeć do miasta jako sarna. Chciało dotrzeć do Włodarza jako biegacz. Oni nie chcieli. Wyczuli obecność i zamiary Dzieła.

Włodarz Miasta oficjalnie nie rządził miastem i nie był nikomu szerzej znany. Przeciętny anonimowy mieszkaniec w średnim wieku, żyjący samotnie i nie rzucający się w oczy. Oficjalnie władzę w mieście sprawował rzecz jasna prezydent i jego urzędnicy. W rzeczywistości wszyscy oni byli od dawna podporządkowani i sterowani przez Włodarza, nawet nie zdając sobie sprawę jak bardzo jego wola przeniknęła do ich umysłów i codziennych decyzji. Z resztą nie tylko prezydent i urzędnicy. Włodarz panował nad innymi wpływowymi mieszkańcami, a także nad zwykłymi, jeśli byli mu do czegoś potrzebni. Na przykład taki biegacz.
Wpływy Włodarza kończyły się jednak na granicach miasta, a on dusił się już zamknięty na takim obszarze. Chciał więcej i wiedział, że mógłby więcej, gdyby tylko zdołał unicestwić granicę, w której został zamknięty, gdy go tutaj zesłano. Władcy Bezmiaru usunęli go ze swego grona i zesłali w to miejsce, o którym nawet nie miał wcześniej pojęcia. Ograniczyli jego aktywność do przestrzeni skończonej, małej, \przytłaczającej. Nie odebrali mu jednak jego możliwości. Nie pozostało mu nic innego jak spróbować urządzić się tutaj. Okazało się to proste. Istoty zamieszkujące skończoną przestrzeń, miały również skończone umysły – łatwe do kontrolowania, i skończone ciała – łatwe do przejęcia. Obecne nie było jego pierwszym. Po podporządkowaniu sobie miasta, Włodarz spróbował raz jeden przekroczyć granicę miasta, lecz jeden krok poza nią sprawił, że poczuł się jakby jego świadomość miała eksplodować.
Nadzieja pojawiła się niedawno. Posłańcy Władców Bezmiaru pojawili się w pobliżu. Wyczuł ich, choć się nie ujawnili. Wysłali mu jednak Zalążek. I oddalili się. To było stworzenie mu szansy na ograniczenie kary. Od niego zależało jak bardzo ją sobie ograniczy i ile czasu mu to zajmie. Sam Zalążek był jeszcze niczym, ale Włodarz miał talent do zalążków, a nad tym łaskawie podarowanym pochylił się ze szczególną starannością. Wytężył maksymalnie wszystkie swoje możliwości. I stworzył Dzieło. Następnie musiał sprawdzić, czy dzieło potrafi przejmować ciała i umysły oraz przekroczyć granicę miasta.

- Wyczuli? - Włodarz nie był zadowolony. Wolałby, aby Dzieło pozostawiało przejmowanych w nieświadomości, jak on to robił.
Dzieło wyjaśniło, że ich umysły przejęły drobinę jego świadomości, lecz to wystarczyło. Przeraziło ich to. Zdali sobie sprawę, że od tej pory w ich ciałach funkcjonować będą dwie świadomości. Ich własna, nędzna i słaba, skazana na zniewolenie ze strony świadomości o nieznanej im dotąd mocy. Jedyne, co mogła zrobić w tym momencie ich świadomość, to samozniszczenie.
- Ale chyba nie sarna? - Niedowierzał Włodarz. - Zwierzę nie może zyskać świadomości.
W odpowiedzi otrzymał zapewnienie, że tak właśnie było. Sarna komunikowała się z Dziełem, błagała aby zostawić ją w spokoju. Pojmowała, co się z nią dzieje. Podjęła decyzję, aby zakończyć swoje życie.
Włodarz zamyślił się. Dzieło najwyraźniej nie potrafiło przejmować umysłów bez zwracania na siebie uwagi. Z drugiej strony umiejętność generowania samoświadomości u zwierząt była fascynującą umiejętnością, której on nie posiadał. Otwierały się w tym przypadku atrakcyjne możliwości.
Teraz jednak najważniejsze było wydostanie się z narzuconej strefy. Dzieło przebywało poza granicami miasta w ciele sarny i człowieka. Mogło tam funkcjonować. Główny cel został osiągnięty. Stworzył Dzieło, aby stanowiło dla niego wehikuł, kapsułę umożliwiającą przedostanie się poza strefę. Zawładnięcie resztą tego świata, a w przyszłości być może wyjście jeszcze dalej.
Wydał Dziełu polecenie połączenia umysłów, jednocześnie będąc ciekawym, czy gołąb zachowa się podobnie jak sarna. Ptak zaczął nagle mocno tłuc głową o poręcz balkonu, aż padł nieprzytomny i zakrwawiony. W tym momencie Włodarz poczuł jak świadomość Dzieła lokuje się w jego świadomości, doładowuję ją silnym potencjałem swojego umusłu. I przestaje już należeć do siebie. Staje się częścią świadomości Włodarza.
Wyszedł przed swój dom. Spojrzał na horyzont. Widoczna tylko dla niego granica miasta zniknęła. Wsiadł w samochód o pojechał w kierunku zwyczajnej granicy miasta. Po jej minięciu nic się z nim nie działo. Funkcjonował równie dobrze i swobodnie jak w granicach miasta. Przekroczył barierę Władców Bezmiaru. Dzieło spełniło swoją rolę. Nie będzie niestety mogło być świadkiem realizacji jego planów, ale takie było przeznaczenie Dzieła. Miało posłużyć jako narzędzie.
Pędził samochodem autostradą przez cały dzień, rozkoszując się nowymi przestrzeniami. Nieporównywalnie nędznymi w stosunku do Bezmiaru, ale po czasie spędzonym w mieście wydawały się nieskończone. Wieczorem zatrzymał się w przydrożnym motelu. Po raz pierwszy nocował poza miastem. Zasnął rozkoszując się swoim poszerzonym umysłem.
Następnego dnia obudziło się Dzieło. Wstało i przejrzało się lustrze przyzwyczajając się do postaci Włodarza, w którym spędzi więcej czasu niż w dwóch poprzednich. Z Włodarzem nie bawiło się jak w przypadku zwierząt i człowieka. Udało się uśpić jego świadomość, ale przy próbie przejęcia umysłu, Włodarz zorientowałby się i z pewnością nie wybrałby samobójstwa jako odpowiedzi. Dlatego należało skasować świadomość Włodarza szybko i precyzyjnie, a wtedy jego umysł stał już dla Dzieła otworem.
Teraz pozostawało jedynie zakomunikować Władcom Bezmiaru o zrealizowanym celu i czekać na dalsze wskazania


wtorek, 1 października 2019

Dokończenie



 
To opowiadanie ukazało po raz pierwszy pod tytułem "Golem poznański" w antologii "Szkice z życia", powstałej w efekcie projektu „Blogerzy książki piszą”. Na zdjęciu rzeźba Golema, autorstwa Davida Cernego.
 ----------------------------------------------------
- Posen? – Kamienna twarz celnika rozluźniła się. Funkcjonariusz dla pewności jeszcze raz przeczytał nazwisko w paszporcie.
- Aron Posen – potwierdził spokojnie właściciel dokumentu.
- Witamy w Poznaniu panie… Posen – celnik oddał dokument.
Aron ruszył przez terminal portu lotniczego ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Wiedział, że jego nazwisko będzie wzbudzało w tym mieście takie reakcje. Dziadek Mordechaj miał oryginalny pomysł, kiedy prawie siedemdziesiąt lat temu postawił nogę na amerykańskiej ziemi. Z jakichś powodów chciał zachować pamięć dla miasta swojej młodości.
Zanim wsiadł do taksówki kupił miejscową gazetę. Władał dobrze kilkoma językami, dziadek zadbał aby nauczył się również polskiego. Nie miał problemu z przeczytaniem informacji, ale ponieważ nie znał miasta, ludzi i miejscowej specyfiki, suche wiadomości niewiele mu mówiły. Większą uwagę zwrócił jedynie na artykuł o uszkodzeniu rzeźby stojącej na głównej alei w centrum miasta, pomnika Golema, autorstwa czeskiego artysty. Oburzały go wszelkie akty wandalizmu, a szczególnie, gdy dotyczyły czyjejś twórczości. Sam był rzeźbiarzem i nie po to wkładał wysiłek w swoje prace, aby te były później kaleczone.
Taksówka zawiozła go w okolice Starego Rynku pod wskazany adres. Przy jednej z bocznych ulic znajdowała się odnowiona kamienica, w której mieściło się biuro Lidii Berg. To z nią miał się spotkać. Przez domofon przywitał go zdecydowany, ale ciepły głos. Wszedł na pierwsze piętro i ujrzał w drzwiach niewysoką kobietę około sześćdziesiątki, bardzo zadbaną, ubraną w elegancką niebieską sukienkę, z krótko przyciętymi włosami w rudym kolorze.
- Witaj Aronie, niezwykle się cieszę, że nareszcie mogę cię zobaczyć.
- Dzień dobry. Ciociu. – Zdecydował się tytułować ją tak jak mówił o niej dziadek, chociaż nie miał pewności czy ich rodziny rzeczywiście były spokrewnione.
- Świetnie mówisz po polsku – pochwaliła Lidia i zaprosiła Arona do środka.
Przy herbacie i ciastkach długo rozmawiali o sobie i o tym, co porabiają po obu stronach Atlantyku. Wspomnieli oczywiście dziadka.
- Bardzo chciał cię odwiedzić. Niestety nagła choroba pokrzyżowała mu plany – opowiadał Aron. – Krótko przed śmiercią miał do siebie żal, że tak długo zwlekał z wyjazdem. Prosił, abym obiecał, że przyjadę w jego imieniu.
- Wypełniłeś obietnicę – uśmiechnęła się Lidia podsuwając talerz z ciastkami.
- Odnoszę wrażenie, że tylko część obietnicy – Aron ruchem ręki dał do zrozumienia, że nie da rady więcej zjeść. – Dziadek mówił, że chcesz mi wyjawić jakąś rodzinną tajemnicę i powierzyć pewne zadanie.
- Korespondowałam na ten temat z Mordechajem. Chcę ci trochę opowiedzieć o naszym przodku. Potem zdradzę swój pomysł. Jeśli zechcesz możesz pomóc mi w jego realizacji. Jeśli odmówisz zrozumiem i nie będę miała do ciebie żalu.
Aron pokiwał głową. Od początku podejrzewał, że to nie będzie zwykła, kurtuazyjna wizyta.
- Dziadek wspominał mi jedynie, że prowadziliście badania nad drzewem genealogicznym naszej rodziny.
- Zgadza się. Właściwie to ja przez wiele lat poszukiwałam naszych korzeni. Miałam pewne podejrzenia, które potwierdziły się. Mordechaj, początkowo sceptyczny ostatecznie, przekonał się do mojego odkrycia. – Lidia wypiła łyk herbaty, zaś Aron cierpliwie czekał, na kontynuację. Ta kobieta miała w sobie jakąś dobrą siłę, która w sposób naturalny wymuszała szacunek i uprzejmość. – Wnioski, do których doszłam są spełnieniem moich snów. Naszym wspólnym przodkiem, twoim, moim, Mordechaja był Jehuda Löw ben Becalel znany również jako Maharal. Jesteśmy potomkami jednego z najsłynniejszych rabinów, uczonego, filozofa i mistyka.
Zauważyła, że zrobiło to na Aronie wrażenie.
- W jakich czasach żył?
- Pięć wieków temu. Był głównym rabinem w Pradze i w Poznaniu, lecz nie z tego został zapamiętany.
- Dokonał czegoś ważnego? Jakiegoś odkrycia?
- Przypisuje mu się stworzenie postaci mitycznego Golema.
- Ciało bez duszy – zamyślił się Aron. – Dziadek opowiadał mi tę legendę gdy byłem mały. Teraz sobie przypominam, że wymienił nawet to nazwisko. Nie wspominał jednak, że w opowieści występuje nasz przodek.
- Wtedy jeszcze tego nie wiedział. Kiedy mieliśmy już pewność zaczęliśmy się zastanawiać jako możemy oddać pamięć naszemu wspaniałemu krewnemu. Wreszcie przypomniałam sobie o twoim talencie. Jesteś rzeźbiarzem.
- Chcesz ciociu żebym wykonał rzeźbę rabina ben Becalela?
Lidia wstała i podeszła do okna. Poprosiła Arona żeby stanął obok niej. Skinęła głową na stojący po drugiej stronie ulicy gmach. Masywny, rozłożysty, z szarym tynkiem.
- Poznańska synagoga – jej słowa potwierdziły to czego Aron już się domyślił. – W czasie wojny hitlerowcy zamienili ją na pływalnię. Po wojnie budynek nadal służył jako pływalnia. Aż do niedawna. Przez kilkadziesiąt lat po pokonaniu naszych oprawców, ich decyzja cały czas pozostawała w mocy.
- Jak to możliwe? – Aron wzdrygnął się. – Czujesz się bezpieczna w tym kraju?
- Nie jest źle. Chociaż przyznam, że wiele tu absurdów. Najważniejsze, że synagoga zmieni swoje przeznaczenie. Nasza gmina weźmie ją pod opiekę. Wracając do naszego rabina chciałabym, aby na ścianie synagogi zawisła tablica upamiętniające Jehudę ben Becalela.
- I chcesz abym ją wykonał.
- Chcę cię poprosić.
- To będzie dla mnie przyjemność i zaszczyt.
- Myślałam nie tylko o tablicy – Lidia spojrzała tajemniczo w kierunku synagogi. – Obok niej mogłaby stanąć rzeźba Golema. Z gliny.
- Nie widzę problemu – zgodził się Aron.
Przez kolejne tygodnie Aron pracował w mieszkaniu wynajętym przez Gminę Żydowską. Mieściło się na poddaszu kamienicy, w której urzędowała Lidia i wprost idealnie nadawało się na pracownię. Przestronne i doskonale oświetlone. Najpierw wykonał tablicę z brązu. Umieścił na niej podobiznę wzorowaną na starych ilustracjach i rycinach. Nie miał pojęcia czy tak właśnie wyglądał Jehuda Löw ben Becalel, ale tak wyobrażali go sobie potomni. Na tablicy umieścił krótki opis kim był ów rabin i co robił, uwzględniając również wzmiankę o stworzeniu Golema, na czym bardzo zależało Lidii. Następnie zabrał się za postać samego Golema. Zadanie było trudniejsze, tym bardziej, że ciocia upierała się aby była to rzeźba z gliny, z której ulepiona miała być mityczna postać. Na szczęście Aron tworzył również w tym materiale. Efekt jego pracy zachwycił Lidię.
- Jesteś prawdziwym artystą – mówiła wpatrzona w rzeźbę Golema.
- Raczej rzemieślnikiem.
- O nie! – zaprzeczyła stanowczo. – Golem wygląda jakby miał za chwilę ożyć.
Aron nie podzielał tej opinii, ale zdążył już na tyle poznać Lidię, że wiedział kiedy nie należy z nią polemizować.
Odsłonięcie tablicy i posągu odbyło się w piątkowe południe z udziałem członków gminy i przedstawicieli władz miejskich. Uroczystość na krótko zakłóciło kilku osobników z wygolonymi głowami, wznosząc okrzyki świadczące o ich braku sympatii do społeczności żydowskiej. Na odchodne jeden z nich, wskazując palcem na rzeźbę Golema krzyknął:
- Rozjebiemy to żydowskie gówno!
Arona zaswędziały ręce, ale Lidia uspokoiła go, że Golem będzie pod dobrą opieką i nikt nie zrobi mu krzywdy.
- Ustawicie przy nim całodobową straż? – ironizował Aron.
- Są inne sposoby - ucięła Lidia.
Po oficjalnej uroczystości goście mogli dokładnie przyjrzeć się dziełom rzeźbiarza. Podziwiali tablicę, ale najbardziej Golema, jego masywną sylwetkę, której widok budził respekt, a otwarte usta sprawiały wrażenie jakby chciał przemówić do zebranych ludzi. Tylko puste, ciemne oczy nie pozostawiały wątpliwości, że mamy do czynienia z martwą bryłą.
- Chyba za bardzo wyeksponowałem Golema. Nikt teraz nie będzie zwracał uwagi na tablicę z rabinem – martwił się Aron.
- Wręcz przeciwnie – zaprotestowała Lidia. – Rzeźba przykuwa uwagę, dzięki temu ludzie zauważą również tablicę z Maharalem.
Po zakończeniu uroczystości Lidia i Aron weszli jeszcze do biura.
- Zacznę szykować się do powrotu ciociu – zagaił Aron. – Wykonałem zadanie, o które dziadek nie chciał mnie prosić, a na którym chyba bardzo mu zależało.
- Zgadza się, ale nie zrobiłeś jeszcze wszystkiego.
- Co jeszcze mam wyrzeźbić? – westchnął.
- Niczego nie musisz rzeźbić. Teraz trzeba ożywić Golema.
- Zdążyłem już poznać twoje specyficzne poczucie humoru.
- Mówię poważnie – Lidia patrzyła mu prosto w oczy.
Aron zastanawiał się czy jego ciocia nie zwariowała, ale nie wyglądało na to. Wyraz twarzy, głos i spojrzenie były całkowicie świadome.
- Po co chcesz ożywić Golema? – postanowił dostosować się do jej konwencji sprawdzając jak długo będzie kontynuowała zabawę.
- Żeby nas chronił. Widziałeś tych ludzi, którzy chcieli zakłócić uroczystość? Widziałeś ich agresję, wściekłe spojrzenia?
- Sama mówiłaś, że to margines.
- Ten margines rozrasta się. Zyskują poparcie części polityków, którzy nazywają ich patriotami. Potrzebujemy siły, która będzie nas chronić.
- Zaraz, zaraz – Aron zmrużył oczy. – Czy według legendy, Golem nie wyrwał się spod kontroli? Zaczął atakować swoich. Nie można było nad nim zapanować, więc rabin pozbawił go życia.
- To prawda tylko częściowo – Lidia wskazała Aronowi krzesło. – Usiądźmy. Napijemy się herbaty i wszystko ci opowiem. Poznasz prawdziwą historię Golema.
Opowieść Lidii początkowo nie różniła się od powszechnie znanej legendy. Stworzony przez Jehudę ben Becalela Golem okazał się obrońcą równie silnym i skutecznym, co trudnym do opanowania. Potężna postać miała psychikę małego dziecka o ile w tym przypadku można było w ogóle mówić o psychice. Golem słuchał wyłącznie człowieka, który go stworzył, a przy tym rozumiał jedynie proste polecenia. Gdy nie potrafił czegoś pojąć denerwował się i wpadał w szał. Zdarzyło się kilka razy, że swą siłę kierował przeciwko członkom praskiej gminy żydowskiej, tym, których miał chronić. Ludzie, którzy wcześniej z nadzieją powitali Golema, teraz zaczęli się go obawiać i zażądali od ben Becalela pozbawienia go życia. Rabin chciał poprawić swoje dzieło, sprawić aby Golem potrafił lepiej oceniać otaczającą go rzeczywistość, odróżniać wrogów i przyjaciół, podejmować decyzję. Nacisk społeczny był jednak tak silny, że nie pozostało mu nic innego jak zamienić Golema z powrotem w bezkształtną masę gliny.
- Uważał to za swój największy błąd w życiu – zamyślona Lidia patrzyła w dal. – Opisał wszystko w swoim testamencie.
- Zostawił testament?
- Niewielu o tym wie. Odnalazłam testament. Okazało się, że przez wieki był dobrze schowany tutaj w Poznaniu. W testamencie wiele miejsca poświęcił Golemowi. Czuł się za niego odpowiedzialny. Winił się za to, że uległ naciskom i unicestwił go. Pozostawił wskazówki jak można odtworzyć Golema, aby nie stanowił zagrożenia. Rabin zrozumiał, że popełnił błąd nie wyposażając swoje dzieło w siłę kształtującą i podtrzymującą jego osobowość, dającą zdolność pojmowania. Wskazówki zawarte w testamencie były proste, ale jeden z elementów tej układanki, przygotowany przez ben Becalela zaginął. Na szczęście niedawno odnalazłam go. Jest w również Poznaniu.
- Masz przy sobie ten element.
- Mam jego fragment.
Lidia wstała i wyszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła niosąc duży karton. Położyła go na stole i zachęciła Arona, aby zajrzał do środka. Ostrożnie otworzył wieko. W środku leżały pozaginane stalowe listwy.
- Śmiało. Możesz je obejrzeć dokładnie – uśmiechnęła się Lidia.
Sięgnął do kartonu. Okazało się, że są to dwa identyczne przedmioty z hartowanej stali. Materiał został tak powyginany, że przedmioty tworzyły konkretny kształt o ażurowej konstrukcji.
- Coś mi to przypomina – Aron przyglądał się bardzo uważnie. – Wygląda jak… pięści. Zaraz! Skradziony fragment rzeźby… Golema?
- Zgadza się – przytaknęła spokojnie Lidia. – Dokładnie są to dłonie rzeźby Odpiłowane. Ja to zleciłam. Wynajęłam dwóch zbieraczy złomu zajmujących się zawodowo kradzieżą metali. Nikomu nic nie powiedzą. Nie lubią kontaktować się z policją, bo samo mają sporo na sumieniu. Za pieniądze, które dostali będą mogli żyć sobie dostatnio przez długi czas. Żaden punkt skupu złomu nie zapłaciłby im tyle.
Aron odłożył stalowe dłonie i usiał. Przestał już cokolwiek rozumieć. Lidia Berg korzystające z usług złodziejskich złomiarzy? Musiała być bardzo zdeterminowana albo szalona.
- Nie podejrzewałem cię o to. Po co ci te trofea?
- Na dnie kartonu jest jeszcze coś. To ci więcej wyjaśni.
Rzeczywiście na samym dnie znajdował się jeszcze jeden przedmiot. Stalowa tuba.
- Otwórz – poprosiła Lidia.
W tubie znajdował się zwój pergaminu. Gdy Aron rozwinął go wypadł z niego mniejszy skrawek pergaminu. Zapisane na nim było jedno słowo. Emet.
- Słowo ożywiające Golema – Aron niepewnie spojrzał na Lidię oczekując od niej potwierdzenia.
- W języku hebrajskim oznacza prawdę – przytaknęła Lidia. – Ten pergamin Maharal umieścił w ustach Golema, a później wyjął pozbawiając go życia. Duży pergamin to testament rabina.
- Skąd pewność, że to oryginały?
- Czuję, że są prawdziwe. Wiem, że nie przekona cię taki argument.
- Zgadza się.
Aron rozwinął testament i zaczął czytać. Lekcje dziadka Mordechaja teraz się przydały. Tekst zrobił na nim wrażenie.
- Niesamowite – przyznał. – Nadal jednak nie rozumiem, co ma z tym wspólnego pomnik Golema, który kazałaś uszkodzić i przywłaszczyłaś sobie jego fragment.
- Nie zrobiłam tego dla siebie – tłumaczyła cierpliwie Lidia.
Aron patrzył na swoją ciotkę oczekując dalszych wyjaśnień. Usłyszał je.
- To bez sensu – podsumował.
- Początkowo też tak myślałam, ale wierz mi, że wszystko sprawdziłam. Mamy w ręku wszystkie narzędzia, aby reaktywować Golema. W ulepszonej wersji.
- I chcesz to zrobić?
- Ty to zrobisz. Dziś w nocy.
- Nic z tego – Aron zasłonił się dłońmi. – Znam się na tworzeniu rzeźb, ale nie na ich ożywianiu.
– Jesteś w prostej linii potomkiem ben Becalela. Tylko ty możesz tego dokonać.
- Nie jestem rabinem ani mistykiem.
- Moc ben Becalela przechodzi na jego potomków. Nie na każdego, ale na ciebie tak Aronie.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Od Mordechaja. On był taki jak ben Becalel. Ty odziedziczyłeś to po nim. Twoja matka nie miała tej mocy.
- Szkoda. Może uchroniłaby ją przed nim.
Aron miał na myśli swojego ojca, którego z resztą nie nazywał tym określeniem. Nie lubił wspominać alkoholika, który bił matkę. Na szczęście skończył tak jak sobie na to zasłużył. Wracając z baru, tradycyjnie mocno zawiany, zatoczył się z chodnika na jezdnię i wpadł pod ciężarówkę. Aron był wtedy nastolatkiem.
- Przepraszam nie chciałam ci o tym przypominać – zmartwiła się Lidia. – Chodziło mi o to, że Mordechaj opiekował się tobą. Obserwował ciebie przez wiele lat, widział jak dorastasz i miał wystarczająco wiele czasu aby przekonać się, że drzemie w tobie dziedzictwo Maharala.
Aron pokręcił głową.
- Nigdy nie czułem w sobie żadnych nadnaturalnych mocy.
- Ponieważ nie wypróbowałeś swoich umiejętności. Teraz masz sposobność.
Spojrzał w górę jakby oczekiwał jakiegoś znaku. Szkoda, że Mordechaj nigdy z nim o tym nie rozmawiał. Aron często odnosił wrażenie, że dziadek skrywa w sobie jakąś tajemnicę, ale uznawał to za oczywiste. Dziadkowie muszą mieć swoje tajemnice. Poza tym Mordechaj był niezwykle uduchowionym Żydem.
- Dobrze ciociu – spojrzał na nią poważnie. – Odprawię ten rytuał, ale zrobię to tylko dla ciebie. W podziękowaniu za życzliwość jaką mi okazywałaś. Pobyt tutaj i to co mogłem zrobić dla waszej społeczności jest dla mnie fantastyczną sprawą.
- Dziękuję Aronie – Lidia była autentycznie wzruszona. – Przystąpisz do dzieła dziś w nocy. I nie trzeba odprawiać żadnych rytuałów. Jeśli jesteś taki jak twój przodek, wystarczy, że włożysz w usta golema pergamin ze słowem „Emet”.
- A tajemne modły i zaklęcia?
- Nie ma niczego takiego. Legendę o Golemie przekazywali ludzie, którym nie mieściło się w głowie, że można ot tak sobie ożywić gliniany posąg. Jeśli masz czystą duszę i umysł oraz tę trudną do uchwycenia zdolność, którą posiadał ben Becalel, uda ci się powtórzyć jego dzieło.
Kilka minut po drugiej w nocy podeszli pod synagogę. Stary Rynek i okolice długo tętnią życiem, ale w tygodniu o tej porze robi się już pusto, zwłaszcza w tym fragmencie, będącym raczej zapomnianym zaułkiem.
W ciemnościach rozświetlanych przez uliczne lampy majaczyła sylwetka Golema. Aron spojrzał na trzymany w ręku pergamin z napisem, potem podniósł wzrok na posąg. Był nieruchomy i zimny. Podszedł i włożył pergamin w gliniane usta Golema. Cofną się o krok. Nic się nie działo.
- Golemie – powiedział niezbyt głośno lecz wyraźnie i szybko ogarnęło go przerażenie.
Pergamin z napisem zniknął w zamykających się ustach. Posąg poruszył się, zrobił krok w kierunku Arona i pochylił głowę.
- Dokonałeś tego – Lidia przyłożyła dłonie do twarzy. – Ożywiłeś go, a on oddaje się pod twoją służbę. Zabierzmy go do samochodu.
Aron spojrzał na ciemne oczy Golema. Były martwe i obojętne, a jednak ta gliniana bryła wykazywała oznaki życia. Do ostatniej chwili sądził, że nic z tego nie będzie, że odbębni rytuał, na który nalegała Lidia, wróci do mieszkania i wyśpi się. Nic z tego. Teraz dopiero się zacznie.
- Chodź za mną – powiedział do Golema, a ten ruszył się posłusznie.
Podeszli do zaparkowanej przy ulicy furgonetki, wcześniej wynajętą przez Lidię. Aron otworzył rozsuwane drzwi i gestem zaprosił Golema do środka, następnie podał mu dwa stalowe, ażurowe fragmenty pomnika.
- Nałóż je na swoje dłonie.
Golem znowu bez słowa wykonał polecenie. Pasowały idealnie, a stal oplotła glinę przylegając do niej. Stwór uniósł dłonie na wysokość głowy i przyglądał się im uważnie. Na jego twarzy po raz pierwszy dało się zauważyć emocje.
Chociaż do pomnika Golema nie mieli daleko Aron raz po raz zerkał we wsteczne lusterko. Gliniany Golem siedział nieruchomo cały czas wpatrując się w swoje stalowe dłonie. Stal coraz bardziej zatapiała się w glinę, a kiedy dojechali na miejsce została całkowicie pochłonięta.
Wysiedli z samochodu i weszli na skwer ciągnący się przez środek ulicy. Stalowa figura prezentująca postać w ruchu stała sobie spokojnie. Gdy zobaczył ją gliniany Golem jego wielkie cielsko zaczęło drżeć.
- Posłuchaj Golemie – Aron patrzył prosto w ciemne, gliniane oczy – otrzymałeś coś, czego nie odważyłbym się nazwać życiem. To bardziej istnienie. Chcę dać ci więcej. Ten stalowy szkielet nie będzie tylko rusztowaniem dla twojego glinianego ciała. Da ci możliwość pojmowania, oceny sytuacji, podejmowania decyzji, a przede wszystkim odróżniania tych, których masz bronić od tych przed, którymi masz ich bronić. Zawsze i w każdym przypadku. Próbkę tego, co możesz otrzymać masz już w swoich dłoniach. Wiem, że poczułeś różnicę. Weź więc i resztę.
Golem zbliżył się do stalowego pomnika mającego przypominać jego samego. Dotknął ręką zimnego metalu, następnie dwoma silnymi ramionami objął rzeźbę i mocno ścisnął. Gliniana masa stanowiąca jego ciało zaczęła się przelewać przez ażurową konstrukcję, aż Golem znalazł się wewnątrz rzeźby. Teraz nastąpił odwrotny proces. Tak jak wcześniej stalowy szkielet zamknął Golema jak w klatce, tak teraz Golem zaczął powiększać się i pochłaniać stal, aż całkowicie znikła w jego cielsku, które po tej swoistej konsumpcji było teraz jeszcze większe. Golem wyprostował się i spojrzał na Arona. Jego oczy nie były już ciemne. Błyszczały metalicznie. Zszedł z betonowego podestu, na którym stał pomnik, pozostawiając puste miejsce.
- Odjedźmy stąd zanim ktoś to zauważy – ponagliła Lidia.
Golem nie odrywał wzroku od Arona. Dopiero na jego znak wsiadł do samochodu. Wysadzili go pod synagogą. Aron wskazał na tablicę z podobizną rabina.
- Posłuchaj Golemie. Tutaj jest twoje miejsce. Obok tablicy rabina Jehudy Löw ben Becalela. Tego, który cię stworzył. Jestem jego potomkiem, odtworzyłem cię i ulepszyłem dzieło rabina. Lecz musisz wiedzieć, że było to możliwe tylko dzięki testamentowi, który po sobie zostawił. Powinieneś wiedzieć, co działo po tym jak rabin ponownie przekształcić cię w stertę gliny.
Aron mówił do nieruchomego, glinianego olbrzyma, który połyskiwał jedynie metalicznymi oczyma. Postać, której tożsamość trudno było określić, zawieszona między bytem a niebytem chłonęła każde słowo. Aron opowiedział wszystko, co zapisane było w testamencie oraz historię poszukiwań Lidii.
Maharal wyjął z ust Golema pergamin ze słowem „Emet”, gdy ten spał. Gliniany posąg rozsypał się. Rabin zebrał to, co z niego zostało i schował na strychu praskiej synagogi. Sumienie nie dawało mu jednak spokoju. Wiedział, że mógł zrobić więcej, aby utrzymać Golema przy życiu. W testamencie zapisał, że zabrakło mu determinacji i odwagi. Postanowił przekazać potomnym to czego sam nie zrealizował. Swoisty przepis na Golema. Wiedząc, że jemu współcześni nie zechcą już słuchać o Golemie, testamentu nikomu nie pokazał. Przykazał wyraźnie, aby po jego śmierci złożyć go w metalowej trumnie, w której rozsypana zostanie również glina po Golemie. Materiał na trumnę miał podobno sprowadzić z samej Jerozolimy, lecz ben Becalel nigdy tego nie potwierdził. Ostatnia wola szanowanego rabina została wykonana. Nikt nie odważył się jej zakwestionować, chociaż wielu mogła wydawać się cudaczna. Oficjalnym miejscem spoczynku rabina był żydowski cmentarz, ale szczelnie zaplombowaną trumnę złożono w podziemiach pewnej praskiej kamienicy. Przez wieki ciało mistyka oddawało swoją energię i moc, które pochłaniała stalowa skrzynia. Spoczynek zakłócili dopiero hitlerowcy, którzy znaleźli skrzynię i przetopili na swastykę. Zawartość trumny pozostawili w kamienicy. Nie mieli pojęcia, kto został tam pochowany, bo na trumnie nie było żadnych oznaczeń. Rozłożone na proch kości Maharala wymieszały się z gliną. Nie wiadomo kto przesypał je do kamiennej urny. Po nastaniu komunistów swastykę przetopiono na gwiazdę, a gdy nadeszła Jesień Ludów i komunizm upadł, gwiazdę przetopiono na stalowe sztaby i przeniesiono z powrotem do podziemi kamienicy. Tam przeleżały sobie kilkanaście lat, aż do remontu kamienicy. Wtedy pewien czeski artysta, który miał wykonać dla Poznania pomnik Golema i szukał odpowiedniego tworzywa zaproponował wykorzystanie tej właśnie stali. Artysta zabrał więc materiał ze sobą i wykonał z niej ażurową postać Golema, która stanęła w Poznaniu. Glinę wymieszaną ze szczątkami rabina sprowadziła Lidia Berg, która wcześniej odnalazła testament ben Becalela. Okazało się, że przezorny i przewidujący Maharal ukrył go w podziemiach poznańskiej synagogi. Zapakowany w tubę, wytopioną z tej samej stali, z której wykonano trumnę, przeleżał spokojnie nie odnaleziony nawet przez faszystowskich okupantów. Razem z testamentem rabin ukrył także kawałek pergaminu wyjęty z ust Golema. Testament czekał spokojnie pod dnem basenu, aż do dnia, gdy zlikwidowano pływalnię, aby przywrócić budynkowi jego należny charakter. Stalową tubę odnaleźli robotnicy likwidujący basen. Komu mieli pokazać znalezisko jeśli nie przewodniczącej Gminy Żydowskiej. Lidia nie mogła uwierzyć w to co znalazła w tubie. Testament wielkiego rabina i kawałek pergaminu ze słowem „Emet”. Od tej pory nie miała wątpliwości, że legenda Golema jest prawdziwa. Treść testamentu zawierała także informację o rzeczywistym miejscu spoczynku rabina. Gdy okazało się, że metal z trumny trafił do Poznania w formie pomnika Golema uznała to znak, potwierdzenie od ben Becalela. Pozostało tylko i aż sprowadzić urnę i wykonać testament Maharala. Skontaktowała się z jego potomkiem Mordechajem Posenem, który podzielając jej zamiary sam obawiał się podjąć tego zadania. Nie wystarczyło bowiem być krewnym rabina w prostej linii, mieć czyste serce i duszę oraz szczere i dobre zamiary. Trzeba było jeszcze posiadać w sobie tę nadprzyrodzoną moc, jaką miał ben Becalel. Mordechaj wiedział, że tego mu brakuje ale potrafił rozpoznać osobę, która odziedziczyła tę cechę po sławnym rabinie. I tak rozpoznał w swoim wnuku spadkobiercę mistyka. W ten sposób Lidia, która miała już wszystkie elementy golemowej układanki, znalazła człowieka, który wykona dzieło.
- Oto historia twojego ponownego powstania – Aron kończył opowieść. – Tym razem twoim budulcem nie jest już sama glina. Zostałeś zbudowany ze szczątek ciała rabina, twojego budowniczego i wzmocniony stalą, w której zamknięto jego moc. Nie wiem skąd pochodziła stal. Maharal nie zapisał tego w testamencie, ale nie sądzę aby jej pochodzenie było przypadkowe. Jehuda Löw ben Becalel chciał abyś istniał. Wzmocniony, lepszy, rozumiejący. Jako spadkobierca starałem się takiego cię odtworzyć. Żyj z nami i służ nam dobrze. Broń nas przed agresją, a my będziemy cię szanować i nigdy już nie zabierzemy ci życia.
Zapadła cisza. Niezamierzona. Usta Golema poruszały się lecz nie mogły wydobyć żadnego dźwięku. Jego świadomość została tej nocy bardzo rozszerzona lecz nie zyskał daru mowy. Pokłonił się więc Aronowi i Lidii.
- Dziękuję – powiedział wzruszony Aron.
Razem z Lidią opuścili skwer przed synagogą.
Wrócili do biura. Lidia usiadła w fotelu i zaczęła rozmasowywać skronie. Aron sięgnął po szklankę wody.
- Chciałem cię przeprosić – powiedział po kilku łykach. – Nie wierzyłem ci. Do samego końca nie wierzyłem, że to może się stać.
- Sama miałam wątpliwości. Nawet teraz nie wiem czy to nie sen.
Aron przysunął krzesło i usiadł na wprost Lidii.
- Dziękuję, że mnie tu zaprosiłaś i powierzyłaś to zadanie. Nie umiem ogarnąć słowami tego co dane mi było przeżyć. Jesteś w równym stopniu twórczynią nowego Golema. Gdyby nie twoja wiara, zaangażowanie, wysiłek, nigdy nie doszłoby do tego. Jestem pewien, że Golem będzie ci służył.
- Wracasz do Ameryki – spojrzała gdzieś poza Arona.
- Już czas na mnie. Tam jest mój dom.
- Dom? – Przekrzywiła głowę. – Praca, rodzina, przyjaciele, pasje. O tym mówisz Aronie.
- No tak.
- Nigdy mi nie opowiadałeś co robisz, jakich masz przyjaciół, dziewczynę.
- Nie pytałaś – rozłożył ręce.
Złożyła dłonie w namiot.
- Z wykształcenia jestem co prawda historykiem sztuki, ale zawsze interesowała mnie psychologia i tajemnice ludzkiej osobowości. Spędziłam z tobą wiele czasu. Jesteś samotnikiem, nie masz przyjaciół ani stałych związków. Próbowałeś różnych zajęć ale nie zdecydowałeś się jeszcze na nic konkretnego. Być może nawet rozważałeś zostanie rabinem ale i tego nie jesteś pewien. Mówisz o domu, a przecież nikt i nic cię tam nie trzyma. Nawet ze swojej działalności artystycznej nie jesteś zadowolony. Uważasz się bardziej za rzemieślnika niż twórcę i ciągle marzysz o dziele swojego życia.
Aron po raz pierwszy poczuł do niej niechęć.
- Dlaczego robisz mi seans psychologiczny o trzeciej w nocy po tym, co przeszliśmy? – Zapytał z wyrzutem.
- Chcę ci uświadomić, że tutaj może być twój dom.
- A niby co lub kto ma mnie tutaj trzymać? – Aron silił się na ironię.
- Odnalazłeś w Poznaniu swoje przeznaczenie, odkryłeś swoją moc, nawiązałeś wiele znajomości. No i jest jeszcze on. Golem. Najważniejsze dzieło twojego życia. Teraz ktoś musi sprawować nam nim opiekę.
- Golem, Golem – wstał i zaczął chodzić po pokoju. – On jest teraz inny. Poza tym powtarzam, jest w równym stopniu twoim dziełem. Będzie cię słuchał i nie sprawi problemu.
- Mylisz się. Ty jesteś jedynym łącznikiem między nim a światem. Widziałam jak słuchał gdy opowiadałeś historię Maharala. On ci ufa i szanuje cię.
- Nic z tego. Jutro mam samolot. Poradzicie sobie sami, a w razie problemów zawsze mogę przyjechać. Teraz już się pożegnam ciociu. Jestem zmęczony. Muszę się wyspać, spakować. Ty też się idź spać. Dziękuję ci za poświęcony czas i życzliwość. Wierzę, że sobie poradzicie.
To mówiąc opuścił biuro. Nie chciał w taki sposób żegnać się z Lidią, ale nie zamierzał przedłużać tej rozmowy. Nawet jeśli miała rację i rzeczywiście jest samotnikiem, to on zdecyduje, gdzie samotnie spędzi czas. Nie miał zamiaru zostać dożywotnim strażnikiem Golema.
Następnego dnia Lidia udała się do mieszkania Arona, ale jego już nie było. W drzwiach znalazła list pożegnalny, w którym przepraszał, za swoje zachowanie i tłumaczył, że sam chce pokierować swoim losem. Nie czuła żalu. Spodziewała się, że zareaguje w ten sposób. Był człowiekiem poszukującym, będącym cały czas w drodze, bez portu docelowego. Problem w tym, że zostawił ją samą z Golemem.
Cały dzień spędziła na przemyśleniach i odpoczynku po nocy pełnej wrażeń. Wieczorem włączyła telewizor aby powrócić na chwilę do codzienności, zapomnieć przez moment o Aronie i Golemie. Nic z tego. W lokalnych wiadomościach pierwszą informacją była zuchwałą kradzież rzeźby Golema. Policja nie mogła zrozumieć jak udało się zabrać wielki stalowy posąg bez użycia ciężkiego sprzętu. Zupełnie jakby ktoś po prostu zdął Golema i zabrał go ze sobą. Rzecz jasna ani policja ani dziennikarze nie zakładali wariantu, że Golem mógł odejść sam.
Druga informacja dotyczyła kilkoro młodych ludzi, których znaleziono poturbowanych w okolicy synagogi. Twierdzili oni, że zaatakował ich gliniany Golem stojący od wczoraj przy ścianie budynku. Policja szybko ustaliła, że wszyscy byli pod wpływem substancji psychoaktywnych, a poza tym mieli przy sobie ostre narzędzia i farbę.
- Prawdopodobnie próbowali zniszczyć rzeźbę Golema i tablicę rabina Jehudy ben Bekalela, a na ścianie synagogi napisać obraźliwe napisy, ale najwyraźniej zażyli za dużo środków odurzających – mówił przed kamerą rzecznik komendy miejskiej. – Sprawdziliśmy. Ten Golem stoi na swoim miejscu i nie nosi śladów walki.
- Może pobił ich Golem, który ze skweru położonego kilka ulic dalej? – zapytał lekko ironicznie dziennikarz.
- Tę sprawę traktujemy poważnie. Poza tym zastanawiamy się czy zatrzymani nie są powiązani z kradzieżą stalowego Golema. Znamy ich antysemickie poglądy i groźby jakie kierowali pod adresem społeczności żydowskiej.
Filiżanka wypadła z dłoni Lidii Berg, która nawet tego nie zauważyła. Nie sądziła, że Golem tak szybko zacznie. Początkowo chciała zatelefonować do Arona, ale zarzuciła ten pomysł. Mógł być teraz gdzieś nad oceanem albo nawet już w Nowym Jorku. Nie zawróciłby przecież samolotu. Sama musiała sprawdzić. Zaczekała, aż zapadnie głęboka noc i chociaż paraliżował ją strach, podeszła pod synagogę. Spojrzała na nieruchomego Golema, na jego ciemne oczy.
- Słyszałam co stało się ubiegłej nocy – szepnęła. – Dobrze postąpiłeś. Przepędziłeś naszych wrogów. Użyłeś siły proporcjonalnie do sytuacji. Aron wyjechał do swojego kraju. Teraz ja będę się tobą opiekować. Mam nadzieję, że się nawzajem zrozumiemy.
Wtedy oczy Golema ożyły. Nie było to jednak stalowe spojrzenie. Na Lidię spoglądały ludzkie oczy. Cofnęła się zaniepokojona.
- Już dobrze Lidio. Już wszystko dobrze.
On do niej przemówił. Najdziwniejsze było to, że znała ten głos i to spojrzenie.
- Co zrobiłeś z Aronem? – Była bliska płaczu.
- Ja jestem Aronem.
- Jesteś uwięziony w Golemie?
- Nie. Jestem tu gdzie powinienem być i tym kim jest mi być pisane.
- Jak do tego doszło? Miałeś wyjechać.
- Po naszej nocnej rozmowie spakowałem się i chciałem wyjechać jak najszybciej wcześniejszym lotem. – Aron-Golem poruszał glinianymi ustami – Podszedłem pod synagogę aby pożegnać się z Golemem i przykazać mu, że teraz ma słuchać ciebie. Gdy do niego mówiłem poczułem, że zakręciło mi się w głowie, a po chwili stałem na miejscu posągu. W pierwszym momencie sądziłem, że Golem uciekł, ale spojrzałem na swoje gliniane dłonie i nogi. Wtedy wszystko zrozumiałem. Tylko w ten sposób można całkowicie zapanować nad Golemem. On jest jedynie formą, którą jego twórca musi wypełnić. Tchnąć w nią życie. Najdoskonalszym sposobem jest wypełnić dzieło samym sobą. Oddać swoje ciało i umysł.
- Sprowokowałam cię do tego – Lidia zakryła twarz dłońmi.
- Przeznaczenie samo do mnie przyszło. Miałaś rację. Moje życie było puste, pełne pozorów i fasad, które sam sobie tworzyłem. Nie mam do kogo wracać. Teraz już wiem, że przez cały czas czekałem na to, co się właśnie stało.
- Więc nie czujesz niepokoju? – Niedowierzała Lidia. – Zamknięty w glinianym posągu.
Aron postąpił krok do przodu. Gliniane usta rozszerzyły się w uśmiechu.
- Nigdy nie czułem się lepiej. Trudno mi to opisać. Jestem taki spokojny, spełniony. Nic mnie nie przytłacza. Czuję siłę Golema i potrafię nad nią panować. Czuję również mądrość Maharala. Teraz nikt już nie będzie musiał pilnować Golema i niepokoić się, że wyrwie się spod kontroli. Dzieło rabina zostało dokończone.
- Ty załatwiłeś tych…
- Zgadza się – Aron był z siebie zadowolony. – Próbowali sprofanować to miejsce. Szkoda, że nie widziałaś jak uciekali.
Lidia podeszła i dotknęła glinianej dłoni.
- Zostaniesz tutaj na zawsze.
- Będę was bronił.
- Przyrzekam, że będę opiekowała się tym miejscem – Lidia otarła łzy wzruszenia.
Oczy osadzone w glinianej skorupie spojrzały na Lidię z niewypowiedzianą dobrocią.
- Dziękuję ci za wszystko – wyszeptały gliniane usta.
Aron-Golem cofną się na swoje miejsce obok tablicy Jehudy Löw ben Becalela. Zamknął oczy i znieruchomiał. Lidia nie wiedziała czy śpi czy też chwilowo odpłynął w niebyt. Tak wiele pytań chciała mu jeszcze zadać lecz nie widziała czy otrzyma odpowiedź. Pewna była natomiast, że Aron, kimkolwiek teraz się stał, nareszcie zaznał szczęścia.
- Dziękuję Aronie.
Spojrzała jeszcze na tablicę z wizerunkiem Maharala. Przyszło jej do głowy, że wielki mistyk wszystko przewidział. Przeczuwał, a może wiedział na pewno, że kiedyś pojawi się jego potomek mający jeszcze większą moc sprawczą i dokończy to, co zostało przerwane pięć wieków wcześniej.

#golem #fantastyka #mitologia #poznań #legenda