Maciej poruszył się
nerwowo.
- Jak właściwie
wpadłaś na to, że możesz kontaktować się poprzez książkę.
Wiktoria przekrzywiła
głowę i spojrzała jakby chciała zajrzeć w głąb duszy Macieja.
- Jak pewnie wiesz
jestem bardzo pokręcona.
- Nie mniej niż ja –
w zapewnieniu Macieja nie było cienia udawania.
- Nie była to moja
pierwsza ingerencja w czyjąś książkę. – Wiktoria spojrzała w nieokreśloną dal
odszukując obrazy z przeszłości. - Coś podobnego przydarzyło mi się tuż po
śmierci rodziców. Szukałam dla siebie miejsca, rodzaju ucieczki od
rzeczywistości. Wtedy po raz pierwszy trafiłam do ośrodka medytacyjnego
prowadzonego przez Rafała. Spotkania zaczynały mi pomagać, ale wieczorami,
samotna w mieszkaniu, które zostało mi po rodzicach, w którym wszystko mi o
nich przypominało, nie dawałam rady, wpadałam w przygnębienie i depresję.
Próbowałam czytać książki. Zawsze mi to pomagało. Książki były moim lekarstwem
na problemy. W tym przypadku to nie działało. Rafał poradził abym przeczytała
coś w obcym języku. Twierdził, że umysł musi się wtedy bardziej przestawić, a
tym samym odejść od realności. Udałam się do empiku i długo szukałam. Wybrałam
książkę „Żona podróżnika w czasie”. W polskim przekładzie wyszła pod tytułem
„Zaklęci w czasie”. Jeszcze przy półce przeczytałam dwie pierwsze strony.
Zaskoczyłam. Po powrocie do mieszkania od razu zabrałam się do czytania i nie
mogłam się oderwać. Nareszcie poczułam się lepiej, zapomniałam o ostatnich
przeżyciach. Istniała dla mnie tylko treść książki i jej bohaterowie. Clare i
Henry. To nie była historia zwykłej miłości. Henry podróżował w czasie, ale to
też nie były podróże jakie znamy z filmów. Cierpiał na zaburzenia genetyczne
powodujące, że niezależnie od swojej woli przenosił się w przeszłość lub przyszłość.
Nie miał żadnego wpływu na to kiedy to następuje, dokąd się przenosi i jak
długo to potrwa. Często podróżował pod wpływem stresu, czasem pozytywnej
ekscytacji. Takie przenosiny nigdy nie były przyjemnym przeżyciem. Czuł
mrowienie na całym ciele, miał zawroty głowy. Poza tym zawsze przenosił się
całkowicie nagi. Pozostawała po nim ubranie, a on w innym czasie musiał szukać
dla siebie odzienia, pieniędzy, zazwyczaj włamywał się gdzieś i kradł. Wyobraź
sobie, że nagle w ciągu kilku sekund zostajesz wyrwany z teraźniejszości i
znajdujesz się w nieznanym miejscu, wokół jest ciemno i zimno, a ty jesteś bez
ubrania, pieniędzy i musisz przeżyć. Takie życie było dla niego męczące,
ukrywanie się, uciekanie, walka o biologiczne przetrwanie. Czuł się samotny, nie
miał z kim podzielić się swoim losem. Bezsilność potęgował fakt, że nie
potrafił w żaden sposób zmienić przeszłości. Wszystko, co mu pozostało to bycie
biernym obserwatorem. Przeżył śmierć matki, w wypadku samochodowym. Uratował
się ponieważ wtedy też zniknął. Widział jej śmierć jeszcze raz kiedy cofnął się
w czasie jako dorosły. Nie mógł nic zrobić. Dużo pił, pakował się w niestabilne
związki z kobietami. Wreszcie spotkał Clare. Właściwie trudno powiedzieć kiedy
spotkał ją po raz pierwszy. Pewnego razu w bibliotece, w Chicago, gdzie
pracował, nieznana mu piękna dziewczyna niesamowicie ucieszyła się na jego
widok. Wiedziała jak ma na imię i jaka jest jego ulubiona knajpa. On niewiele z
tego rozumiał ale podejrzewając, że coś mogło się w przeszłości wydarzyć,
zgodził się z nią spotkać. Clare wszystko mu opowiedziała. Po raz pierwszy
pojawił się u niej kiedy miała sześć lat. Przybywał wielokrotnie stając się jej
najlepszym przyjacielem, nauczycielem i wreszcie kochankiem podczas jednego z
ostatnich spotkań, zanim znalazła go w teraźniejszości. Nareszcie mogli być ze
sobą. Byli dla siebie stworzeni. Henry czuł się przy niej znacznie lepiej.
Niestety nadal znikał. Clare nigdy nie wiedziała czy na przykład zjedzą razem
kolację czy też w kuchni znajdzie jedynie ubrania po Henrym, który nagle
znajdzie się nie wiadomo gdzie. To nie było łatwe życie, ani prosta miłość, ale
oni wykorzystywali każdą wolną chwilę aby nacieszyć się sobą. Długo nie mogli
mieć dzieci. Clare kilka razy poroniła. Ich dzieci także podróżowały jeszcze w
łonie. Udało jej się nareszcie urodzić wspaniałą córeczkę. Kiedy trochę
podrosła także podróżowała w czasie ale potrafiła to lepiej kontrolować niż
Henry. Ich wspólne życie zostało nagle przerwane przez tragiczną śmierć
Henry’ego. Przeniósł się w niewłaściwe miejsce do niewłaściwego czasu i został
przypadkowo zastrzelony. Clare z bólem znosiła jego brak ale czekała w nadziei,
że kiedyś odwiedzi ją z przeszłości. Kilka razy widziała go ich córka Alba.
Clare nigdy. Dopiero gdy była już bardzo stara przyszedł do niej młody Henry.
Tak kończy się książka. Dla mnie ta historia nie skończyła się. Byłam
zafascynowana Clare i Henrym, ich wspólnym życiem i miłością. Uważałam, że to
niesprawiedliwe co ich spotkało. Po tym jak walczyli aby być razem, stworzyć
swój dom i rodzinę, na przekór niewyobrażalnym trudnościom, zasłużyli na coś
lepszego. Wymyśliłam sobie alternatywne zakończenie i zapisałam je na luźnych
kartkach. Trzymając się realiów powieści nie zmieniłam przeszłości. W mojej
wersji Henry, co prawda ginie, ale znajduje sposób aby częściej powracać z
przeszłości i być z Clare po swojej śmierci, towarzyszyć jej we wszystkich
chwilach, które uda się wyrwać z rzeczywistości. Wymyśliłam postać Rona, syna
Alby, który posiada taką samą właściwość genetyczną ale całkowicie panuje nad
swoimi podróżami. Podróżuje w przeszłość i uczy swojego dziadka Henry’ego jak
panować nad podróżami. Nie mogą już zmienić przeszłości, zatrzymać kuli, która
zabiła Henry’ego, ale mogą sprawić, że Henry sprzed wypadku, wyrusza regularnie
w przyszłość do owdowiałej Clare. Pojawia się, co tydzień, co miesiąc, na
dzień, kilka dni, czasem kilka godzin. Clare już wie, że go nie straciła, że
nie będzie go widywała często, ale najważniejsze, że będzie go widywała,
rozmawiała i kochała się z nim. Nadal są zaklęci w czasie ale potrafią nad nim
panować.
Maciej podał jej
napój aby trochę odpoczęła.
- Sama powinnaś pisać
książki. Nie żartuję. Mogłabyś wymyślić niejedną taką historię. Z resztą biorąc
pod uwagę nasz przypadek, nie trzeba nawet wymyślać.
Wiktoria podziękowała
i odstawiła pusty pojemnik.
- Myślałam o tym aby
napisać książkę. Trochę jednak obawiałam się konsekwencji.
- Nie rozumiem –
Maciej zmarszczył brwi.
- Moja opowieść o
Clare i Henrym ma ciąg dalszy. Kartki, na których zapisałam swoją wersję
wkładałam do książki. Pewnego razu kiedy sięgnęłam po książkę, kartek w niej
nie było, a właściwie były. Jako część książki. Zadrukowane moimi słowami.
Przekrzywiła głowę i
spojrzała figlarnie na Macieja. Chciała sprowokować go do komentarza, ale on
wiedział, że Wiktoria nie żartuje.
- Co było dalej?
- Czytałam
zakończenie swoje autorstwa kilka razy. Wybrałam się do księgarń i
przeglądałam inne egzemplarze. Nie zmieniły się. Moja książka była jedyna i
niepowtarzalna. Po-szłam po poradę do jedynego człowieka, któremu wówczas
mogłam zaufać i powierzyć najskrytsze tajemnice.
- Do Rafała.
- Zgadza się. Dobrze
trafiłam. Nie uznał mnie za wariatkę. Pokazałam mu książkę. Po-twierdził, że
zmiana w tekście to nie złudzenie. On wierzy, że są ludzie o nadzwyczajnych
zdolnościach i najwyraźniej ja do nich należę. Powiedział, żebym uważnie
obserwowała co się wokół mnie dzieje i starała się żyć normalnie. Chodziłam na
medytacje, to pomagało. Od czasu do czasu zaglądałam do książki. Sprawdzałam
czy nic się nie zmieniło. Miałam satysfakcję, że udało mi się zmienić
zakończenie. Wyobrażałam sobie, że Clare i Henry żyją sobie gdzieś w Chicago i
są szczęśliwi. Jestem strasznie banalna.
Maciej gorliwie
zaprzeczył.
- Ty banalna?
Myślałem, że znam wszystkie twoje możliwości ale ciągle mnie zaskakujesz.
Chciał jej
powiedzieć, że rozumie dlaczego tak bardzo troszczyła się o bohaterów będących
jednie czarnym drukiem na papierze. Nie musiał być psychologiem aby wiedzieć co
wtedy przeżywała, jak musiała czuć się samotna i niepewna. Wyobraziła więc
sobie parę kochanków po traumatycznych przejściach, którzy pokonali przeszkody
i znaleźli ukojenie.
- Zaskoczę cię
jeszcze raz – Wiktoria przesunęła się na środek leżanki i skrzyżowała nogi. –
Pewnego razu kiedy otworzyłam książkę po kilkutygodniowej przerwie znalazłam w
niej kartkę. Zapisano na niej kilka słów długopisem. Po angielsku. Wykułam je
na pamięć. „Witaj Wiktorio. Chcę ci podziękować w imieniu swoim i Clare za to,
co dla nas zrobiłaś. Ni-gdy nie damy rady odwdzięczyć ci się. Chciałem
przynajmniej w ten sposób dać ci dowód, że naprawdę jesteśmy ze sobą i myślimy
o tobie. Nie zastałem cię w mieszkaniu. Może to i lepiej. Nie mogłem zostać
zbyt długo. Po raz pierwszy podróżowałem tak daleko od Chicago i nie byłem
pewien czy panuję nad tym. Proszę tylko abyś strzegła książki jak oka w głowie.
Życzymy ci abyś i ty odnalazła szczęście. Serdecznie pozdrawiamy – Clare i
Henry”. Jestem pewna, że nikt nie wchodził do mieszkania. Nie było śladów
włamania.
- Co zrobiłaś?
- Zachowałam kartkę,
włożyłam ją do książki, a potem rozpłakałam się. Ze szczęścia.
- Więc oni
rzeczywiście żyją?
- Inaczej o nich nie
myślę. I nie chodzi o to, że miałabym ożywić postacie książkowe. Wierzę, że są
prawdziwymi ludźmi, mają swoje życie, a ja odmieniłam ich los.
- Nie próbowałaś
skontaktować się z autorem książki?
- Autorką. To
amerykańska pisarka. – Wiktoria westchnęła i wzruszyła ramionami. – Nie miałam
odwagi. Obawiałam się jak zareaguje na informację, że zaingerowałam w jej
twórczość.
- Ona mogłaby cię
doprowadzić do Clare i Henry’ego.
- Wiem, ale jedno
mnie powstrzymywało – Wiktoria objęła się ramionami. – Ułamek procenta obawy,
że oni mogliby się jednak okazać tylko książkowymi postaciami. Nie wiem czy
poradziłabym sobie z takim rozczarowaniem.
- Co na to powiedział
Rafał?
- Nie powiedziałam
mu. To była wyłącznie moja tajemnica. Do teraz.
- Czym sobie na to
zasłużyłem?
- Nie udawaj
skromnego – gdyby miała przy sobie poduszkę rzuciłaby nią w Macieja. -
Przerobiłeś na sobie oddziaływanie poprzez książkę.
- Znowu ci się udało.
Chociaż tym razem nie miałaś przy sobie tekstu.
- To była podstawowa
trudność – przyznała Wiktoria. – Z drugiej strony książka, o której wygadała
się Marianna była moim jedynym punktem zaczepienia. W każdej fazie granatowej i
w każdej wolnej chwili w jasnych fazach myślałam o powieści, którą tworzą
Kowalikowie i pragnęłam wkraść się w zapisane przez nich słowa. Kiedy
osiągnęłam cel zdałam sobie sprawę, że nie zmienię treści, nie odwrócę tego, co
się już stało, podobnie jak nie zapobiegłam zastrzeleniu Henry’ego. Udało mi
się jednak doprowadzić do tego, że znowu są razem, żyją swoją miłością, która pokonała
czas i śmierć. Wywołałam ciąg dalszy, ciąg zdarzeń, który odmieni ich los.
Według podobnego schematu musiałam postąpić ze sobą. Jeśli sama nie mogłam
wyjść ze Świata Źródła, uznałam, że ktoś musi po mnie przyjść. Ktoś, kto
usłyszy moje wołanie z książki. Gdyby nie wcześniejsza historia z Clare i
Henrym, nigdy nie wpadłabym na taki pomysł i pozostałabym w Źródlanii.