sobota, 15 listopada 2014

Meteoryt


– Dlaczego właśnie Poznań? Dlaczego tutaj Przesmyk połączył dwa światy?
Fea nie rozwiązała problemu.
– Równie dobrze mogłabym zapytać, dlaczego po naszej stronie było to akurat takie, a nie inne miejsce. Być może w tych dwóch lokalizacjach, w naszych wszechświatach, w określonym czasie, nastąpiło silne skumulowanie energii.
– Dlaczego akurat w tych dwóch? – nie ustępował.
– Na coś musiało paść. To jak w loterii.
– I nie macie żadnej hipotezy?
– W zasadzie jest jedna – Fea zrobiła niewinną minę. –
Tyle, że o bardzo niepewnej podstawie.
– Słucham – zabębnił palcami po stole.
– Około sześciu tysięcy lat temu na teren dzisiejszego Poznania spadł meteoryt.
– Dokładnie jego fragmenty, po tym jak rozpadł się w atmosferze
– Jonasz był poirytowany, że Fea mówi trochę jak do studenta.
– Meteoryty niosą ze sobą potężną energię, która może długo oddziaływać…
– Na litość boską Fea! – Złapał się za głowę. – Wiesz, ile większych i potężniejszych meteorytów spadło na Ziemię?
Jeden z nich prawdopodobnie spowodował wyginięcie dinozaurów. Dlaczego akurat meteoryt z Moraska miałby stworzyć warunku dla powstania Przesmyku?
– Ponieważ mnie więcej w tym samym czasie – odparła Fea zrównoważonym tonem – Tajemniczy meteoryt uderzył także w moim świecie. Mniej więcej w miejsce dzisiejszej Twierdzy. Z tą różnicą, że pod drugiej stronie dwóch górskich pasm. Wiem, że to niezbyt przekonujące, ale nie mamy niczego innego, czego można by się uchwycić.
– Czyli, że meteoryty sprzed sześciu tysięcy lat spowodowały powstanie Przesmyku? – Jonasz zaczynał poważniej traktować wątek „moraski”. – Chcesz powiedzieć, że za bardzo przyciągnęły do siebie nasze światy?
– Mało prawdopodobne, aby sam meteoryt, nie należący do największych, spowodował taką sekwencję zdarzeń. Prawdopodobnie nasze światy już wtedy bardzo się do siebie zbliżyły, a meteoryt był przysłowiowym kamieniem, który poruszył lawinę, zakończoną kolizją światów i powstaniem Przesmyku.
– Ciekawe, który z meteorytów był owym kamieniem – w głosie Jonasza nie było cienia ironii.
Fea nabrała głębszego oddechu.
– Niewykluczone, że był to ten sam meteoryt, który przeleciał przez oba światy – błysnęła zielenią tęczówek.
– Skąd takie podejrzenia?
– Dokładnie zbadaliśmy skład i wiek szczątek meteorytów z obu światów. Identyczne.
Chciał zapytać, jak weszli w posiadanie skał kosmicznych z Moraska, ale zrezygnował. Wykopanie własnych kawałków skał w leśnym, mało uczęszczanym terenie z pewnością nie stanowiło żadnego problemu dla cywilizacji, która opracowała domowy zestaw do błyskawicznej naprawy odciętego kciuka.
– I co dalej? Skąd nadleciał meteoryt? – Coraz bardziej go to fascynowało.

KEMEN, e-bookowo

sobota, 25 października 2014

Pełne Koło

Po zasłużonym odpoczynku w Fazie Granatowej, w Źródlanii rozpoczęło się powolne wybudzanie, przygotowujące całą populację do okresu aktywności. Źródło Wszystkiego prze-szło najpierw w Pierwszą Purpurę, zmieniając głęboki sen w stan drzemki, aby budzenie w Pierwszej Fazie Czerwonej nie było zbyt gwałtowne. 
Wpadając do schronisk przez świetliki Pierwsza Faza Pomarańczowa rozjaśniała wnętrza przypominając, że czas na jasnofazową krzątaninę, aby wPierwszej Fazie Żółtej wszyscy wyruszyli do miejsc swoich zajęć, w których spędzą Fazę Białą. Później odprężą się w Fazie Kolorowej, każdy na swój ulubiony sposób.
Powrót Drugiej Fazy Żółtej będzie sygnałem, że czas finalizować rozpoczęte prace, procesy i wracać do schronisk, aby zdążyć na Drugą Fazę Pomarańczową i wrzucić coś na żołądek. Drugą Fazę Czerwoną, kto tylko mógł, poświęcał na spędzenie wolnego czasu i prywatne sprawy, albo po prostu „nic nie robienie”. W Drugiej Fazie Purpurowej jedni kładli się już spać, inni oddawali się sprawom intymnym.
Wreszcie Świat Źródła okrywała Faza Granatowa i tak zamykało się jeszcze jedno koło i otwierało następne.
W tak uporządkowanym świecie dwoje Źródlan pielęgnowało wielką tajemnicę. 

U ŹRÓDŁA, e-bookowo

czwartek, 16 października 2014

Czy tak rozpoczynał się międzynarodowy kryzys finansowy?

(…)
Rozalia opowiedziała mu o swoich zakupach i o tym, jak później spławiła Pawła, a także, że jest na dobrej drodze, aby oszukać Montebianco. Wymyślony nie mógł się nadziwić, jak zmusiła się do takiego konsumpcjonizmu i czy to oznacza, że jest niepotrzebny, ale uspokoiła go, że była bardzo zdeterminowana, aby wprowadzić tamtych w błąd.
— Nie miałam z tego żadnej przyjemności. To dla mnie mordownia. Dlatego wpadłam na pomysł, jak od tego uciec, aby nie zorientowali się, a tym mi w tym pomożesz.
— Zamieniam się w słuch.
— Gdybym miała częściej dokonywać takiej konsumpcji, zbankrutowałabym albo nigdy nie wyszłabym z długów, o ile wcześniej nie wykończyłabym się fizycznie i psychicznie. Muszę ich zmylić i zgadnij, co wymyśliłam?
Rozalia zaproponowała Wymyślonemu, że wspólnymi siłami wykreują jej wyobrażonego sobowtóra, który będzie robił zakupy. Do sobowtóra wniknie Cząstka Oliwii, która spełni rolę pilota, kierując funkcjami życiowymi Niby-Rozalii.
— Skąd sobowtór będzie miał pieniądze? — zapytał Wymyślony.
— Przelałeś mój dług na konto Leszczaka, prawda?
— No tak.
— Teraz dobierzemy się do kont innych dekaemowców. Na całym świecie jest ich prawie sto milionów. Każdy pracownik ma indywidualne konto operacyjne. Dokładnie takie jakie miał Leszczak. Kwoty na kontach są wykazywane do dwóch miejsc po przecinku. W centrali DKM co miesiąc opracowuje się stawki dla każdego dekaema i wysyła na ich konta. Stawki wylicza się w zależności od stażu pracy, wyników i paru innych zmiennych, na przykład stopnia wazeliniarstwa. Rzecz w tym, że wyliczenia powstają z nieograniczoną liczbą cyfr po przecinku. Dopiero w specjalnym dziale Głównej Księgowości, zwanym dystrybucyjnym, następuje zaokrąglenie do dwóch cyfr. Nie robią tego pracownicy. To robi system w momencie uruchamiania przelewu i wprowadzania kwoty do przestrzeni międzykontowej, skąd kierowany jest do właściwych kanałów kontynentalnych, które łącza się z regionalnymi, potem z subregionalnymi, wreszcie miejskimi. Wysokość każdego przelewu jest ostatecznie określona w momencie wejścia do przestrzeni międzykontowej. Wtedy następuje zaokrąglenie.
— Moment — przerwał jej Wymyślony. — Jak to sprawdziłaś?
— Nie ja, tylko Cząstka Oliwii?
— Jej Cząstka nie próżnuje. Skąd bierze tyle energii?
— Czerpie ją od innych ludzi i wymyślonych. Każdemu zabiera mikroskopijny ułamek, nawet niezauważalny. Zresztą w ten sposób wpadłyśmy na pomysł z przelewami.
— Już nie będę przerywał. Mów.

— System wprowadzając przelewy do przestrzeni zaokrągla do drugiego miejsca po przecinku na podstawie trzeciego miejsca, aby nie wikłać się głębiej. Od szóstki zaokrąglają w górę, do piątki w dół. My się zajmiemy czwartym miejscem po przecinku. W momencie zaokrąglania reszta ułamka jest odrzucana, więc ją przechwycimy. Wiem, że to wydaje się niewiele, ale biorąc pod uwagę skalę pieniędzy jakie codziennie przepływają przez konta dekaemowców, możemy miesięcznie ściągnąć z nich od kilku do kilkunastu tysięcy globali (…)


sobota, 20 września 2014

Fragmenty podsłuchane - KEMEN

– Powiedzmy, że jestem przedstawicielem parasola ochronnego, który roztoczył nad państwa ośrodkiem patronat bezpieczeństwa – wyrecytował zadowolony Corcoran, chociaż równie dobrze mógłby wypowiedzieć się w jednym z dawno wymarłych języków i Jonasz zrozumiałby mniej więcej tyle samo.
– To znaczy, kogo pan konkretnie reprezentuje? – zapytał, ignorując piorunujące spojrzenie Debreu, która szybko zaproponowała, aby wszyscy usiedli i zagaiła wstęp.
Nie rozpoczęła od najnowszego odkrycia w CERN, ale cofnęła się kilka lat wstecz, kiedy satelita Europejskiej Agencji Kosmicznej odkrył nieznane i bardzo intensywne promieniowanie silnie skoncentrowanej energii. Miejsce zjawiska znajdowało się w Polsce, a dokładnie mówiąc, w Poznaniu.
– Dopiero teraz o tym mówicie?! – Nie wytrzymał Jonasz.
– Jonas – Bachmann uniósł nieznacznie dłoń. Od zawsze tylko w ten sposób potrafił wymówić jego imię. Z resztą nie tylko on. Debreu opuszczała nawet „s”.
– Sami nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia – szefowa zerknęła na Corcorana, który uprzejmie poruszył głową.
– Cóż – złożył dłonie w namiocik. – Chyba pora, żebym udzielił wyjaśnień – przeszył wzrokiem Laurę, Saburo i zatrzymał się na Jonaszu. – Jestem poniekąd sprawcą całego zamieszania. Obserwacje dokonane przez satelitę były jeszcze kilka razy powtarzane. Za każdym razem wynik był taki sam. Emisja niezidentyfikowanej energii, skupionej w jednym miejscu, ale o niemożliwym do zlokalizowania źródle.

(…)

– To było podczas sympozjum w Poznaniu – wyjaśniła Debreu Jonaszowi.
Nic nie odpowiedział. Z założonymi rękoma patrzył na nią z wyrzutem. Poznańskie seminarium było wielkim wydarzeniem w polskim świecie naukowym, a dla Jonasza okazało się szczególnie korzystne. Wtedy poznał Julie i Paula, bo tak kazali się do siebie zwracać. Od tego czasu zaczęła się jego przygoda z CERN i poszukiwanie cząstek szybszych od światła. Specjalnie dla niego wygospodarowali pomieszczenia, o których nikt nie miał pojęcia.
– Zapewne interesuje cię, w której części miasta występuje zjawisko? – odezwał się Bachmann.– Umieram z ciekawości.
Bachmann udzielił szczegółowej odpowiedzi. Jonasz próbował odgrzebać w pamięci, kiedy był tam po raz ostatni. Aż wstyd przyznać, że chyba we wczesnej młodości. To były totalnej peryferie, a obecnie mieszkał na drugim końcu miasta. – Nie potrafiliśmy zidentyfikować, z czym mamy do czynienia – ciągnął Bachmann. – Nie pomogły satelity, ani wizja lokalna na miejscu. W CERN udało się jedynie ustalić model rozchodzenia się nieznanych fal. Nadal nie potrafiliśmy określić ich źródła. Wygląda to tak, jakby… – zawiesił głos.
– Jakby pojawiały się znikąd i znikały nie wiadomo gdzie – wyręczyła go Debreu.

(…)

– Zdaję sobie sprawę, że to, czego od państwa oczekuję, jest szczególnie trudne dla naukowców, zwłaszcza tej rangi – zawiesił głos. – Dokonaliście epokowego odkrycia, za które Nobel należy się jak psu zupa. Tymczasem przyszedłem prosić, abyście zachowali to odkrycie w tajemnicy, do czasu, aż nie zbadamy, co takiego dzieje się w Poznaniu. Z drugiej strony musicie przyznać, że proponuję udział projekcie, którego pozazdrościliby najwięksi naukowcy świata. Gdyby Hawkins wiedział, co kombinujemy, z zazdrości zerwałby się z wózka.
Ryzykowny żart nie wzbudził salwy śmiechu. Jonasz odwrócił głowę w kierunku asystentów. Oczekiwali na jego reakcję. Na ich twarzach malowało się osłupienie i konsternacja. Czuł się wobec nich nie w porządku, chociaż został tak samo wrobiony jak oni. Milczących przełożonych chyba gryzły wyrzuty sumienia, gdyż zarówno Debreu jak i Bachmann unikali wzroku Jonasza. Paul gapił się w stół, a Julie zerkała ukradkiem w stronę Corcorana, który z kolei wlepił oczy w Jonasza. Spojrzenie Irlandczyka nie było komfortowe.
W zasadzie nie było w nim nic złego, ale wprawiało obserwowanego w rodzaj nieokreślonego niepokoju. Cholera, westchnął w myślach Jonasz, ten facet naprawdę jest ze służb specjalnych.
– Jest pan tutaj po to, żeby złożyć konkretną propozycję – Jonasz przejechał kciukiem po podbródku. – A co będzie jeśli z niej nie skorzystamy?

środa, 6 sierpnia 2014

Twierdza

Posępny wzrok Opiekuna Twierdzy utkwił w trzech zwęglonych bryłach o czarnej, chropowatej powierzchni. Sięgały mu do kolan i ziały martwotą. Taki widok nie był dla niego nowością, ale tym razem wszystko zdarzyło się tutaj. Na dziedzińcu między pierwszą a drugą kopułą. Ich głęboka czerń na jasnej powierzchni plastobetonu potęgowała odczucie niepokoju połączonego z przygnębieniem. To nie był klasyczny atak, żadna próba szturmu. Jeszcze nie. Wysłali wiadomość, ostrzeżenie, próbkę możliwości, sygnał, że przed niczym się nie cofną, aby osiągnąć cel.
Zdobyć Twierdzę. Zadanie wydawało się niezwykle trudne, graniczące z niemożliwym. Każda kopuła miała własny, niepowtarzalny system obronny, więc przedarcie się przez jedną, nie oznaczało automatycznie otwartej drogi do pozostałych. Nad złamaniem dostępu do kolejnych kopuł trzeba było popracować, ale Opiekun zakładał, że sprawa nie jest zbyt odległa w czasie. Oni mieli swoją broń z pomocą, której siali strach, panikę i śmierć.
Przy kopułach uwijali się wartownicy sprawdzający zabezpieczenia. Chcieli pokazać, że wszystko jest pod kontrolą i panują nad obiektem. Opiekun wiedział, że tak nie jest. Rozmyślania przerwał zastępca, który przyszedł złożyć meldunek. Jeszcze tego tu brakowało, westchnął ciężko Opiekun, patrząc na łysiejącego osobnika z ptasim nosem i małymi, kaprawymi oczkami. Rumiana zazwyczaj twarz była teraz mocno blada.
- Dostali się przez komunikatory – stwierdził fakt dobrze już wszystkim. – Zmieniliśmy częstotliwość – dodał, chociaż wiadomo było powszechnie, że po każdym ataku częstotliwości przestrajały się automatycznie.
- Rozszyfrowali poprzednią częstotliwość, rozszyfrują i tę, i następne – mruknął Opiekun. – Wrzucają na fale inteligentną broń, która całą robotę wykonuje za nich. Zawsze znajdzie drogę do celu. Trzeba przerwać komunikację między kopułami.
- Ale w jaki sposób będziemy się wtedy porozumiewać?
- Nie będziemy. Podzielimy się na zespoły. Każdy z nich dostanie do pilnowania przestrzeni międzykopułowej. Dwa razy dziennie, wyznaczeni ludzie z sąsiadujących kopuł, będą spotykać się w śluzach, zdawać meldunki i przekazywać je dalej.
- Jak długo możemy się tak utrzymać? – dopytywał zastępca. – Przestajemy panować nad sytuacją. Pozostaje mieć nadzieję, że naukowcy szybko coś wymyślą.
Słowa o „nie panowaniu nad sytuacją”, wypowiedziane w liczbie mnogiej, skierowane były w rzeczywistości pod adresem Opiekuna. Po latach nieudolnego poszukiwania haków i słabych stron, zastępca zwietrzył szansę. W obecnej sytuacji, nawet tak wybitny Opiekun wydawał się być bezradny. Kryzys zdawał się być szansą dla zastępcy. Podczas kryzysów i przesileń często następowała zmiana warty. Jednak tym razem prosty schemat mógł nie zadziałać. Nie mieli do czynienia z rutynowymi problemami. Zastępca napatrzył się na czarne bryły nie mniej niż Opiekun i pod maską opanowania był bliski paniki.
- Aby zapanować nad sytuacją nie możemy czekać na efekty naukowców – Opiekun zbyt dobrze znał podwładnego, aby nie podejrzewać, co lęgnie się w jego głowie. Schylił się nad jedną z brył i dotknął dłonią powierzchni. Była wciąż ciepła. Zastępca zrobił się jeszcze bledszy. – Aby zapanować nad sytuacją – powtórzył, - musimy zdecydować się na wyjątkowy krok. Dlatego przesłałem do Przedstawicieli wniosek o zwołanie Zgromadzenia.
- Z jakiego powodu? – Zastępca zdał sobie sprawę, że znowu dowiaduje się o wszystkim ostatni.
- Klucz pod drugiej stronie drzwi. Czas go użyć.
Zastępca stał nieruchomo i milczał. Wyglądał jakby nie usłyszał przekazu i czekał na komunikat przełożonego. Odezwał się dopiero, kiedy Opiekun przeniósł na niego pytający wzrok, wyrażający zdziwienie z powodu braku reakcji.
- Zgromadzenie rozważało już takie rozwiązanie. Uznano, że to ekstremalnie ostateczny wariant – przypomniał zastępca.
- Rozejrzyj się – Opiekun uniósł na wysokość twarzy palec wskazujący i zatoczył niewielkie kółko. – Jeśli to nie jest ekstremalna sytuacja, to co jeszcze musi się wydarzyć? Nie możemy dłużej czekać. Trzeba to wreszcie zakończyć.
- Wariant zamknięcia od drugiej strony nie jest do końca przygotowany.
- Wiemy, że można to zrobić. Drudzy nie nie zdają sobie sprawy z tego, co posiadają, ale my tak.
- Nasi agenci nie mają dostępu do klucza. To może jeszcze potrwać. Poza tym dla agenta oznacza to niebezpieczeństwo…
- Wiem – Opiekun przymrużył oczy jeszcze bardziej pogłębiając okalające je zmarszczki. – Nie mam zamiaru zmuszać do tego nikogo z agentów, chociaż mógłbym złożyć taki wniosek przed Zgromadzeniem. Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że nie trzeba poświęcać agenta. Znajdźmy sprzymierzeńca po drugiej stronie.
Zastępca znowu na moment zaniemówił.
- Wśród Drugich? - Wydusił pytanie i uzyskał twierdzące kiwnięcie głowy szefa.
- Drudzy mają klucz w zasięgu ręki, ale nie potrafią go dostrzec.
- Sądziłem, że o to właśnie chodzi. Obserwować, nie przeszkadzać. Drudzy jeszcze długo nie będą w stanie odnaleźć i użyć klucza…
- Obecna strategia właśnie coś takiego zakłada – przerwał znużony Opiekun, - co nie oznacza, że nie można jej zmienić. Złożyłem do Zgromadzenia oficjalny wniosek o pozwolenie na wytypowanie kandydata, któremu pokażemy, gdzie jest klucz i jak go użyć. Pod warunkiem, że da się namówić na współpracę.
Ten wariant pojawił się podczas jednej z narad ze Zgromadzeniem. W rankingu prawdopodobieństwa zastosowania znalazł się na ostatnim miejscu.
- Skutki mogą być przeciwne od zamierzonych – zastępca wchodził w polemikę z Opiekunem, zdając sobie sprawę, że zaczyna go drażnić, ale ich relacje nigdy nie należały do pozytywnych. – Lepiej nie uświadamiać Drugich, że są w posiadaniu klucza. Takie jest zdanie wielu członków Zgromadzenia – dodał, żeby nie wyglądało, że przedstawia jedynie własny punkt widzenia.
- Znam te argumenty – Opiekun wzruszył ramionami. – Ich zwolennicy nie potrafią zaproponować w zamian żadnej skutecznej metody. Dalsze zwlekanie z decyzją będzie miało jeszcze gorsze skutki.
- Nie jesteśmy w stu procentach przygotowani do takiej misji.
- I nigdy nie będziemy. Takie decyzje podejmujesz, kiedy dochodzisz do ściany i nie masz odwrotu. Właśnie to się stało. Może z tą różnicą, że ściana doszła do nas.
Zastępca wyprężył się i odszedł. Wartownicy zabrali bryły. Opiekun został sam na dziedzińcu, zastanawiając się, ile jeszcze razy przyjdzie mu oglądać tak widok i czy pewnego dnia...
- Trzeba to wreszcie zakończyć – powtórzył do siebie.

Rozwiązanie, które forsował, nie tylko miało wysoki stopień ryzyka i w razie niepowodzenia mogło jeszcze bardziej skomplikować sytuację. Oznaczało również, że będą zdani na tych, których życiem próbowali sterować. Historia to jednak mściwa istota. 

czwartek, 15 maja 2014

KEMEN - najnowszy e-book :)

Poznań 2013
Jonasz Berkowicz, poznański naukowiec poznaje za pośrednictwem swojego przyjaciela, amerykańską naukowiec Doris Oviedo z Florydy. Od jej tytułu doktorskiego bardziej interesuje go jej strona wizualna i perspektywa szybkiej randki. Wszystko toczy się tak jak sobie wymarzył, aż do poranka, kiedy co prawda rozpoczyna się od aromatu kawy, ale na tym kończy się rutynowa zwyczajność.

Toronto 1972

Molly i Robert Clark, oboje po wielu przejściach i rozczarowaniach, znaleźli wreszcie miłość i spokój ducha. Wtedy nadchodzi tajemniczy list z Poznania. Jego autor prosi, aby przybyli do miasta, bo chce im przekazać tajne materiały. Po krótkim wahaniu Molly i Robert wyruszają w podróż po bloku wschodnim. Poznają świat za żelazną kurtyną, w który kiedyś naiwnie wierzył ojciec Roberta. Przekonają się jednak, że nie jest to jedyna kurtyna łącząca dwa światy.

Twierdza 2013

Po kolejnym ataku na Twierdzę jej Opiekun zdaje sobie sprawę, że następne są kwestią czasu, a przewaga przeciwnika nie pozwala na skuteczną obronę. Dochodzi do wniosku, że jedynym wyjściem sytuacji jest użycie klucza po drugiej stronie drzwi. Tylko zareagują na to jego zwierzchnicy – członkowie Zgromadzenia.

Co łączy te trzy sytuacje i ich uczestników?
Bardzo wiele.
Przede wszystkim Przesmyk.
Łączy i dzieli.

sobota, 26 kwietnia 2014

Kartka

E. D. 30
15 kwietnia

Po raz drugi wyciągnął z kieszeni swojej kurtki kartę papieru. Podobnie jak w po przednim przypadku nie miał pojęcia, kiedy i w jaki sposób znalazł się w jej posiadaniu. Po pierwszej kartce był szczególnie wyczulony i rozglądał się uważnie w każdym miejscu, w którym się znajdował – w naziemnym promie, na przystanku, na ruchomych chodnikach, mijając stanowiska sterowania poszczególnymi segmentami montażu, wreszcie na swoim własnym stanowisku. Wszędzie wyglądał podejrzanych osób i sytuacji, co chwilę klepał się po kieszeniach, ale nikogo nie przyłapał. Znalazł za to drugą kartkę. Gdy już zamknął za sobą drzwi mieszkania, włączył przyciemnienie okien i usiadł na fotelu, rozwinął ją. Tak jak poprzednia była złożona na czworo. Znowu wielkie litery, napisane odręcznie. Znikały miej więcej po minucie. Papier ulegał ekspresowemu rozkładowi. W mgnieniu oka na jego dłoni zmienił się w białe granulki, potem w jeszcze drobniejszy proszek, aż wreszcie zniknął, pozostając jedynie porozrzucanym zbiorem atomów niewidocznych gołym okiem. Bardzo dokładnie umył ręce, wychodząc z założenia, że nigdy nie wiadomo,czy papier nie został nasączony jakimś świństwem. Mydląc obficie dłonie zastanawiał się, czy to już koniec dziwnych liścików, i przypominał sobie poprzedni. W czasach, kiedy treść zapisana na papierze praktycznie nie występowała, a w szkołach nie uczono odręcznego stawiania liter, sam widok takiego zjawiska musiał budzić zdziwienie, a co dopiero ich treść. Zdanie z pierwszej kartki było dla niego całkowicie niezrozumiałe. Nie miał pojęcia, o co w nim chodzi i kogo dotyczy. Drugi napis to już jawna profanacja. No, może niezupełnie jawna, ponieważ wiedział o niej tylko on. Przynajmniej taką miał nadzieję. Oczywiście treść kartek znał jeszcze ich autor, tajemniczy kartkopisarz. Zakładając, że ktoś taki istniał. Biorąc pod uwagę, że kartki zwyczajnie pojawiały się w jego ubraniu, mogła to być robota jakiegoś ducha. Chyba, że napis wywoływany był na odległość.

Intuicja podpowiadała mu, że nie jest przypadkowym adresatem tych słów, a to nie nastrajało optymistycznie. Ich treść oznaczała koszmarne kłopoty.Poważnie brał pod uwagę, że wiadomość, o którą nie prosił, podrzucili mu Doskonali, aby sprawdzić jego reakcje. Gdyby tylko wiedział, jakiej reakcji
oczekują. Formalnie, jako sumienny obywatel, Falun Mortensen powinien teraz poinformować o wszystkim SOPD, czyli Służby Ochrony Procesu Doskonalenia albo SNRP − Służby Nadzoru Reszty Populacji. Ale nie zrobił tego. Po pierwsze nie był całkowicie sumiennym obywatelem. Po drugie − co miał im powiedzieć? Napisy zniknęły, papier stał się częścią atmosfery. Nie miałby, więc niczego na potwierdzenie swoich słów. Służby mogły równie dobrze przyjąć obywatelskie zawiadomienie, jak i uznać go za wariata albo, co gorsza, dojść do wniosku, że ton on jest twórcą tych haseł.
Druga możliwość to poinformowanie stowarzyszenia, równie fatalna jak poprzednia. Gotów był założyć się o cokolwiek, że Vaduz Polder, przewodniczący Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Odrębności Natury Ludzkiej wpadnie w panikę i zostawi go samego z tym problemem albo doniesie Doskonałym.

DWUNASTA WARSTWA