piątek, 7 sierpnia 2015

Marcus [całość, uzupełnienie]

Rzym. Serce Imperium. Ukoronowanie jego żołnierskiej drogi. Po latach tułania się na peryferiach Cesarstwa, trafił do siedziby najpotężniejszych władców w całym cywilizowanym świecie i objął dowództwo centurii. Liczył, że wszystko w jego życiu odmieni się, a przede wszystkim, że odejdą wspomnienia prześladujące go od trzydziestu lat, kiedy jako bardzo młody legionista zetknął się z czymś, czego do dziś nie mógł pojąć. Armia wyjaśniła mu jak ma interpretować zdarzenie, którego był świadkiem i co powinien na ten temat mówić. Najlepiej nie mówić nic. Armia wybaczyła niewykonanie zadania, a to nie zdarzało się często. Już ten fakt spowodował, że przez lata Marcus stosował się do instrukcji, ale w nawiedzających go snach widział tego człowieka, tak jak widział go wtedy, nocą, kroczącego między zdezorientowanymi żołnierzami, którzy nie potrafili w żaden sposób zareagować. Nie sparaliżował ich strach. Jeden, bezbronny człowiek nie był w stanie im zagrozić. Obezwładniła ich niewidzialna siła, podążająca razem nim. Zapewne dlatego prości żołnierze tak łatwo zgodzili się zapomnieć o całym zdarzeniu i przyjąć inną wersję wydarzeń. Marcus również próbował, lecz prawdziwych wspomnień nigdy nie potrafił wymazać z pamięci.
Teraz powróciły ze spotęgowaną siłą. Wczoraj, gdy przechadzał się wąską ulicą wśród straganów, zaczepił go nieznajomy. Miał około trzydziestu lat i nie pochodził z Rzymu. Pytał o drogę. Marcus wytłumaczył mu jak dojść pod wskazane miejsce. Nieznajomy podziękował i dodał jeszcze, że idzie do przyjaciela, aby zabrać go z Rzymu. Marcus wzruszył ramionami. Nie lubił, kiedy obcy ludzie zwierzali mu się ze swoich spraw. Szybko zapomniał o tym spotkaniu. Do czasu. W nocy znowu dręczył go sen. Zerwał się i usiadł na łóżku. Człowiek, którego dzisiaj spotkał był tym, który ukazywał mu się w snach i tym, którego pilnowali trzydzieści lat temu. Na dodatek przypomniał sobie, co stało się wczoraj w Rzymie.
Nazajutrz poprosił o spotkanie Quintusa, dowódcę kohorty. Z całego oddziału, który wtedy pełnił wartę tylko oni dwaj żyli. Pozostali zginęli w walkach i potyczkach, a Decimus zniknął bez śladu w Brytanii. Uznano, że prawdopodobnie został porwany i zamordowany przez miejscowych barbarzyńców.
Quintus zaprosił Marcusa do swojego domu.
- O czym chciałeś porozmawiać? – Nalał przyjacielowi wina.
- Wiesz kogo wczoraj stracono? – Zapytał Marcus.
- Jednego z tych nawiedzonych wichrzycieli – Quintus patrzył badawczo na Marcusa.
- Spotkaliśmy go trzydzieści lat temu w Jerozolimie. Należał do grupy innego wichrzyciela.
- Pamiętam – Quintus uśmiechnął się sztywno. – Kiedy skazano jego przywódcę, obleciał go strach i wypierał się, że kiedykolwiek znał swojego mistrza.
- Teraz już się nie bał. Zmarł z jego imieniem na ustach, chociaż ten, którego uznał za swojego mistrza nie żyje od tak dawna.
Quintus spojrzał mu prosto w oczy.
- Do czego zmierzasz?
- Wczoraj spotkałem człowieka łudząco podobnego, do skazańca, którego grobu pilnowaliśmy wtedy…
Quintus oparł się na krześle i skrzyżował ręce na piersiach.
- Nie pamiętam już nawet jak tamten wyglądał.
- A ja tak – Marcus popił łyk wina. – On śni mi się prawie codziennie. Czy nigdy, chociaż przez chwilę nie zastanawiałeś się, co się wtedy wydarzyło?
Quintus pokręcił głową.
- Niepokoję się o ciebie Marcusie. Żołnierz nie zastanawia się, tylko wykonuje rozkazy. Mieliśmy wtedy szczęście, że nie spotkała nas surowa kara. Pozwoliliśmy, żeby wykradziono ciało.
- Czy aby na pewno je wykradziono? Nie pamiętasz już, co wtedy zobaczyliśmy. Kogo zobaczyliśmy?
W odpowiedzi Quintus poderwał się i obiema pięściami walnął w stół przewracając dzban i rozlewając wino.
- Nikogo nie zobaczyliśmy – syknął. – Jego uczniowie wykradli ciało. Zawaliliśmy sprawę. Upiekło nam się. Dzięki temu ty i ja jesteśmy sobie teraz w Rzymie i spokojnie kończymy naszą żołnierską karierę. Lepiej niech ci nie odbije na stare lata. Jeśli masz sny napij się wina i znajdź sobie dziewkę.
Marcus stał od stołu. Wytarł odzienie ochlapane winem.
- Próbowałem wina i dziewek. Nie pomogło. – Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach. – Jego uczniowie nie mogli wykraść ciała. Siedzieli wtedy wystraszeni w domach. Z wyjątkiem jednego, który się powiesił.
- Nie wykradli ciała osobiście, tylko wynajęli zbirów! Dosypali nam czegoś do napojów i mieliśmy halucynacje! Ty chyba nadal je masz! – krzyczał jeszcze Quintus, ale Marcusa już nie było.
Szedł przed siebie ulicami Rzymu nie zwracając uwagi na nic i nikogo. Zapędził się aż na drogę wychodzącą z miasta. Była pusta o tej porze dnia. Spotkał tylko jednego wędrowca.
- Stój! – krzyknął do niego Marcus, a nieznajomy zatrzymał się. – Czy to nie ty pytałeś mnie wczoraj o drogę?
Ten potwierdził. Marcus pytał dalej.
- Czy nie jesteś przypadkiem krewnym człowieka skazanego na ukrzyżowanie trzydzieści lat temu w Jerozolimie? Buntownika, który obwołał się królem.
Nieznajomy patrzył przez chwilę na żołnierza i odpowiedział pytaniem.
- Dobrze mnie zapamiętałeś Marcusie?
- Skąd znasz moje imię – zmarszczył brwi. – Nie wyjawiłem ci go
- Znam wszystkie wasze imiona. Quintus, Decimus…
- Decimus zaginął w Brytanii – przerwał Marcus. – Dwadzieścia lat temu.
- Nie zaginął – odpowiadał spokojnie nieznajomy. – Spotkałem go, a on poszedł ze mną.
- Poszedł z tobą? A może to ty go zabiłeś? Nie wyglądasz mi, co prawda na mieszkańca Brytanii, ale jesteś jakiś podejrzany – Marcus chwycił za rękojeść miecza. – Pójdziesz ze mną do Quintusa. Jeśli twierdzisz, że go znasz, mój przyjaciel chętnie z tobą porozmawia.
Przybysz stał spokojnie. Nie przestraszył się rzymskiego żołnierza. Patrzył mu prosto w oczy.
- Ciebie Marcusie zapamiętałem najlepiej. Wtedy, przy moim grobie, na moment spojrzałeś mi prosto w oczy. Ty jeden próbowałeś pojąć, z czym masz do czynienia.
Twarz Marcusa złagodniała. Napięte mięśnie rozluźniły się.
- To nie możesz być ty - wyszeptał. – Minęło tyle lat. Nawet, jeśli udało ci się jakimś cudem przeżyć, powinieneś być starszy ode mnie. Chyba, że…
Żołnierzowi zabrakło słów. Wpatrywał się w nieznajomego czekając na jakiś jego znak.
- Wiem, że nie jest łatwo w to uwierzyć – usłyszał odpowiedź. – Nie było łatwo nawet tym, którzy ze mną byli. Piotr też miał wiele wątpliwości.
- On nie żyje.
Wędrowiec zaprzeczył.
- Po niego przyszedłem i zabrałem go stąd. A ty Marcusie? Co postanowisz?
Marcus spojrzał w kierunku zabudowań Rzymu. Potem jeszcze raz przyjrzał się dokładnie nieznajomemu.
*
Następnego dnia Quintus polecił rozpoczęcie poszukiwań Marcusa, kiedy ten nie zjawił się na odprawie kohorty. Przez kilka dni przeszukano cały Rzym i okolice. Bez śladu. Jakby zapadł się pod ziemię. Quintus nigdy nie wspomniał podwładnym o ich ostatniej rozmowie. Jeszcze posądzono by go, że ma jakiś udział z zniknięciu Marcusa. Tymczasem jego przyjaciel, jak tłumaczył to sobie Quintus, zwariował na stare lata i postanowił rozpocząć nowe życie. Na wszelki wypadek Quintus przeprowadził własne śledztwo chcąc dowiedzieć się czy ktoś w mieście widział człowieka około trzydziestki, z ciemnymi włosami do ramion i zarostem, pochodzącego ze wschodnich rubieży Imperium. Okazało się, że ktoś odpowiadający rysopisowi pojawił się na miejscu egzekucji, a na drugi dzień widziano go jak opuszcza Rzym. Tu jednak jego ślad urywał się.
*

Kilka lat później Quintus zaginął bez śladu…

środa, 8 lipca 2015

GAWRIEL - scenariusz komiksu

Jedno ze swoich opowiadań przerobiłem na scenariusz komiksu. Nigdy wcześniej takiej formy nie próbowałem, więc nie wiem czy wszystko jest zgodne z regułami. Sam rysować nie potrafię, ale jeśli znajdzie się zainteresowany rysownik chętnie scenariusz udostępnię

GAWRIEL

Kadr 1 – ulica Bułgarska; wieczór, widok stadionu, z którego wychodzą kibice

Kadr 2 – zbliżenie na trzech młodych ludzi w bluzach z kapturami, którzy biją ich rówieśnika

Kadr 3 – uciekają widząc nadciągający oddział policji

Kadr 4 – okolice stadionu; trójka młodych ludzi idzie wąską, ciemną ulicą; spotykają młodego Hindusa

Kadr 5 – zbliżenie na twarze trójki, maluje się na nich złość i pogarda; padają słowa [Czarnuch] i [Żyd]

Kadr 6 – zbliżenie na najwyższego z nich [Jeden chuj. Będzie wpierdol]

Kadr 7 – Hindus kopany i okładany pięściami

Kadr 8 – zostawiają Hindusa leżącego na chodniku i krwawiącego; na odchodnym spluwają na niego

Kadr 9 – Chwaliszewo; kamienista uliczka wąsko zabudowana kamienicami, trójka młodych ludzi idzie środkiem, trzymają w ręku butelki z piwem; zataczają się, jeden z nich mówi [Idziemy nad Wartę, zajaramy trawę] rechoczą;

Kadr 10 – obok nich pojawia się duży, czarny pies; w mroku nocy jest prawie niewidoczny, wygląda jak cień

Kadr 11 – rzucają w niego butelkami, pies ucieka, brzęk tłuczonego szkła

Kadr 12 – dochodzą prawie do końca ulicy, w oddali widać rzekę, nagle jeden z nich woła wskazując palcem [Patrzcie kurwa! Co to za ciota?!]

Kadr 13 – zbliżenie na czarnego psa i stojącą przy nim postać, widać tylko czarne buty wystające spod długiego, czarnego płaszcza

Kadr 14 – zbliżenie na trójkę zbirów, drwiąca twarze, [Znalazł właściciela] naśmiewają się

Kadr 15 – zbliżenie na część twarzy tajemniczej postaci, widać tylko oczy, reszta skryta w mroku;
Postać [Spotkaliście wcześniej mojego psa?]

Kadr 16 – najwyższy z nich podchodzi bliżej [To czarne bydle? Jak bym wiedział, że to twoje, celowałbym lepiej]

Kadr 17 – postać [Nie ugryzł was?]

Kadr 18 – oprychy zaciskają pięści
najwyższy [Dawaj co masz]

Kadr 19 – postać [Nie ugryzł]

Kadr 20 – Chwaliszewo, słoneczny dzień; miejsce zbrodni otoczone taśmą policyjną, wokół kręcą się policjanci, technicy, dookoła gapie.

Kadr 21 – zbliżenie na dwóch starszych mężczyzn przyglądających się pracy policji
Mężczyzna 1 [Tutaj zawsze było niebezpiecznie, ale takiej makabry nie pamiętają najstarsi mieszkańcy]
Mężczyzna 2 [Ci, co ich znaleźli mówili, że karki mieli dokładnie przetrącone]

Kadr 22 – na miejsce morderstwa podjeżdża nieoznakowany samochód; wysiada z niego dwóch policjantów w cywilu

Kadr 23 – zbliżenie na ich twarze; jeden ok. 40 lat, jasne włosy, drugi bliżej 60 lat, ciemne włosy z siwymi skroniami

Kadr 24 – policjanci podchodzą do taśmy, przy której stoi technik, ubrany w żółtą odblaskową kamizelkę, technik pręży się na baczność
Technik [Panie Komendancie…]

Kadr 25 – Starszy policjant, Komendant macha rękę
Komendant [W porządku przejdźmy od razu do rzeczy]
Młodszy policjant przedstawia się technikowi [Komisarz Romanowski]

Kadr 26 – zbliżenie na Technika
Technik [Trzech młodych mężczyzn, w wieku od 16 do 19 lat. Śmierć w wyniku uszkodzenia kręgów szyjnych]

Kadr 27 – zbliżenie na Komendanta
Komendant [Ktoś im skręcił karki]

Kadr 28 – zbliżenie na Technika, który z zakłopotaną miną drapie się po łysej głowie
Technik [Skręcił to za mało powiedziane. Ich karki zostały złamane jak zapałki. Szyje wygięte pod kątem dziewięćdziesięciu stopni]

Kadr 29 – zbliżenie na komisarza Romanowskiego
Romanowski [Wiemy coś o zabitych?]

Kadr 30 – zbliżenie na Technika
Technik [Kilka razy notowani za udział w bójkach między kibolami. Wczoraj Kolejorz grał z Wisłą. Jeden z nich był podejrzewany o dilerkę, ale niczego mu nie udowodniono. Do teraz. Znaleźliśmy przy nim amfetaminę i marihuanę. Sporo tego. Z pewnością nie na własny użytek]

Kadr 31 – zbliżenie na twarz Komendanta, który lekko się uśmiecha
Komendant [No to już coś mamy]

Kadr 32 – zbliżenie na Technika; niepewne spojrzenie
Technik [Coś mi tutaj nie pasuje]

Kadr 33 – Technik i policjanci podchodzą do trzech ciał przykrytych czarnymi workami

Kadr 34 – Technik klęka przy jednym z nich, rozpina worek, Komendant i Romanowski przyglądają się uważnie.

Kadr 35 – zbliżenie na Komendanta
Komendant [Gorsze rzeczy już widziałem, ale trzeba przyznać, że precyzyjna robota]
Romanowski [I czysta. Zero krwi]

Kadr 36 – Technik wstaje
Technik [Zbyt precyzyjna i za czysta. Takie obrażenia mogły powstać po niezwykle silnych ciosach, zadanych bardzo ciężkim narzędziem, które musiałoby pozostawić ślady. Tymczasem poza przełamanymi kręgami szyjnymi nie mają nawet zadrapań. Może to zrobił ktoś w rodzaju ninja?]

Kadr 37 – zbliżenie na wykrzywioną twarz Komendanta, spokojnego Romanowskiego i Technika
Komendant [Dobra, dobra. Wystarczy mi jeden Hindus]
Romanowski wyjaśnia zdziwionemu Technikowi [W nocy znaleziono pobitego do nieprzytomności studenta Indii. Jest w ciężkim stanie]
Technik [Więcej powiem wam po badaniach w laboratorium]

Kadr 38 – Romanowski (za kierownicą) i Komendant jadą samochodem
Komendant [Do sprawy przydzielam ci aspirant Karen Dahlgren. Chłopaki mają już inne zadania]
Romanowski wzdychając [Niech będzie. Skąd takie nazwisko?]

Kadr 39 – samochód podjeżdża pod budynek Komendy Miejskiej Policji przy ul. Szylinga (dialogi wydobywają się z samochodu)
Komendant [Pochodzi z mieszanego małżeństwa. Urodziła się w Szwecji, a później jej matka rozwiodła się i wróciła do kraju]

Kadr 40 – Komendant i Romanowski wysiadają z samochodu i idą w kierunku budynku
Romanowski [Podobno ukończyła Szczytno z wyróżnieniem?]
Komendant klepiąc Romanowskiego po plecach [To nie to samo, co praktyka. Niech uczy się od najlepszych]

Kadr 41 – wnętrze budynku Komendy, wchodzą do obszernego holu
Romanowski [Ładna przynajmniej?]
Komendant śmiejąc się [Sam ocenisz. Ja nie jestem obiektywny, bo w moim wieku każda dziewczyna po studiach przykuwa uwagę]

Kadr 42 – następnego dnia na Komendzie, pokój służbowy, dwa biurka, krzesła, Romanowski wita się Karen Dahlgren, wysoka, szczupła wysportowana sylwetka, włosy koloru miedzi
Romanowski podając rękę [Jacek Romanowski. A właściwie Jacek]
Karen uśmiechając się [Karen]

Kadr 43 – oboje siedzą przy biurku, Romanowski podsuwa Karen teczkę
Romanowski [Wyniki badań laboratoryjnych. Na trójce z Chwaliszewa znaleziono krew, która należy do pobitego Hindusa]
Karen [Najpierw oni, później ich pobito]

Kadr 44 – zbliżenie na Romanowskiego, opiera się na krześle, krzyżuje ręce na piersiach
Romanowski [Pobito skutecznie, ale nadal nie mam pojęcia kto ich załatwił. Może to zemsta kolegów Hindusa]

Kadr 45 – zbliżenie na Karen
Karen [Z tego co mi wiadomo mieszka w Poznaniu sam]

Kadr 46 – znowu szersze ujęcie pokoju i dwójki siedzącej przy biurku
Romanowski [Tak czy owak to była profesjonalna robota]
Karen [Tylko po co wysyłać profesjonalistów na trzech nastolatków?]

Kadr 47 – Romanowski wstaje od stołu
Romanowski [Zapoznaj się z dokumentacją, Może coś zwróci twoją uwagę]

Kadr 48 – Karen siedzi przy biurku w swoim pokoju i czyta akta
Karen do siebie w myślach [Nikt niczego nie widział, ani nie słyszał]

Kadr 49 – uchylają się drzwi zagląda Romanowski
Romanowski [Znalazłaś coś ciekawego?]

Kadr 50 – Karen uśmiecha się
Karen [Niewiele. Z wyjątkiem opowieści pewnej starszej pani, która twierdzi, że widziała dużego czarnego psa]

Kadr 51 – Romanowski nachyla się nad aktami leżącymi na burku Karen
Romanowski [Co z tym psem]
Karen [Ta pani twierdzi że zaraz po wojnie taki pies grasował po Chwaliszewie i gryzł ludzi]
Kadr 52 – zbliżenie na Romanowskiego
Romanowski śmiejąc się [Super. Mamy psa Baskerville’ów]

Kadr 53 – szersze ujęcie pokoju
Romanowski [Na dzisiaj wystarczy ci lektury. Jesteś wolna]

Kadr 54 – Karen idzie ulicą w okolicy Rynku Jeżyckiego, zatrzymuje się przy księgarni i przygląda się czemuś. W jej oczach błysk zainteresowania.

Kadr 55 – Karen w księgarni, bierze do ręki album, przegląda z dużym zainteresowaniem.

Kadr 56 – Sołacz, willa w kremowym kolorze, przed ogrodzeniem stoi Karen, dzwoni na domofon.

Kadr 57 – zbliżenie na furtkę, na której znajduje się tabliczka z napisem ZYGMUNT FRĄCKOWIAK

Kadr 58 – wnętrze willi, duży salon, stylowe meble, pośrodku duży stół, w pokoju Karen i wysoki mężczyzna, ciemne włosy, zaczesane na bok, siwiejące skronie, ciemny wąs z siwymi nitkami.
Frąckowiak [Nie będę pytał jak mnie pani znalazła, bo przecież mam do czynienia z policjantką]
Karen [Udałam się do firmy, która wydała pańską książkę, przedstawiłam się, powiedziałam, że prowadzę śledztwo i bez problemu otrzymałam namiary]

Kadr 59 – zbliżenie na Frąckowiaka
Frąckowiak [A dlaczego właściwie policja interesuje się moją książką o Chwaliszewie?]

Kadr 60 – Frąckowiak gestem zaprasza do stołu
Karen siadając [Zapewniam, że nie jest pan w kręgu podejrzanych. Szczegółów nie mogę zdradzać, ale chciałabym usłyszeć historię o czarnym psie]

Kadr 61 – Frąckowiak siedząc przy stole [To chyba jedna z najdziwniejszych i najbardziej niejasnych legend o Chwaliszewie]

Kadr 62 – opowieść Frąckowiaka, panorama starego Chwaliszewa
tekst [Zawsze żyło tam podejrzane towarzystwo, złodzieje, nożownicy i grupy pospolitych żuli, ale po drugiej wojnie ludzie bali się jeszcze bardziej]

Kadr 63 – zbliżenie na ulicę na Chwaliszewie, ciemno i pusto, ale można zauważyć czarny cień przypominający psa
tekst [Nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodził po zmroku z mieszkania. Wszystko przez dużego, czarnego psa, który podobno błąkał się po okolicznych uliczkach. Ludzie uważali, że pies pochodzi od sił nieczystych, a wszystko przez hitlerowców]

Kadr 64 – pod nadzorem niemieckich żołnierzy robotnicy brukują ulicę na Chwaliszewie
tekst [Mieli oni wybrukować ulice kamieniami z żydowskiego kirkutu, który znajdował się w innej części Poznania. Na jednym z kocich łbów przy ulicy Czartoria ktoś podobno znalazł napis w języku hebrajskim]

Kadr 65 – zbliżenie na jeden z kamieni w bruku, na nim napis [גבךיאל]
tekst [To było imię. Gawriel]

Kadr 66 – zbliżenie na Frąckowiaka [Niestety legenda nie wyjaśnia, co mają ze sobą wspólnego czarny pies i imię wyryte w kamieniu. Jednak od tej pory zaczęto nazywać psa imieniem Gawriel]

Kadr 67 – zbliżenie na ulicę na Chwaliszewie, czarny pies szarpie za nogę mężczyznę o wyglądzie menela
tekst [Z czasem pies z legendy przestał mieć tak złowrogie znaczenie. Podobno jeśli nocą ugryzł jakiegoś złoczyńcę, ten nawracał się i przestawał być zły]

Kadr 68 – Frąckowiak i Karen wstają od stołu, żegnają się
Frąckowiak [Ot i cała legenda]

Kadr 69 – Karen idzie przez park Sołacki, dzwoni telefon, w słuchawce głos Romanowskiego [Dobra wiadomość! Hindus odzyskał przytomność. Pokazaliśmy mu zdjęcia trójki zabitej na Chwaliszewie. Od razu ich rozpoznał]

Kadr 70 – Karen [Jadę obejrzeć miejsce zabójstwa. Dołączysz do mnie?]
Romanowski [Czemu nie. Spotkajmy się na Chwaliszewie]

Kadr 71 – Chwaliszewo, zapada wieczór, Karen i Romanowski stoją w miejscu, w którym znaleziono zabitą trójkę
Karen [Dlaczego właściwie cały czas mówimy o mordercach. No, wiesz w liczbie mnogiej?]
Romanowski [Nie sądzisz chyba, że to dzieło jednego człowieka?]

Kadr 72 – Karen z uwagą przygląda się brukowym kamieniom, przykuca przy jednym z nich, jest trochę szerszy od innych, jaśniejszy i bardziej spłaszczony.
Karen [Czy możemy go wykopać?]

Kadr 73 – Romanowski ze zdziwieniem i ociąganiem wyciąga nóż i wydłubuje ziemie wokół kamienia, wyrywa go z ziemi i przewraca na drugą stronę

Kadr 74 – Karen odgarnia ręką resztki ziemi z kamienia
Karen [Jest]

Kadr 75 – Romanowski z ironicznym uśmiechem [Co tam znalazłaś? Wizytówkę sprawcy?]
Karen [Sam zobacz]

Kadr 76 – Zbliżenie na kamień; na szarej gładkiej powierzchni wyrzeźbiony napis: [גבךיאל]

Kadr 77 – Romanowski wzruszając ramionami [Co to ma być?]
Karen [Kamień pochodzi prawdopodobnie z żydowskiego grobu. Znam trochę hebrajski]

Kadr 78 – Romanowski z coraz bardziej poirytowanym wyrazem twarzy [Wiem, odbyłaś staż w Tel Avivie. Co ten kamień ma wspólnego z potrójnym morderstwem?]
Karen [Znasz legendę o czarnym psie z Chwaliszewa?]

Kadr 79 – Romanowski coraz bardziej wściekły [Zajmujesz się pierdołami zamiast pracować!]
Karen w myślach [Ale z niego cham], głośno mówi [To fragment grobu i zasługuje na godne miejsce. Skontaktuję się z człowiekiem, który będzie wiedział jak zaopiekować się kamieniem]

Kadr 80 – Zbliżenie na odchodzącego Romanowskiego [Załatw to szybko, ja się trochę przejdę]

Kadr 81 – Karen do telefonu […dziękuję, czekam na Chwaliszewie]

Kadr 82 – Na Chwaliszewo przyjeżdża samochód, białe kombi, wysiada z niego Zygmunt Frąckowiak.

Kadr 83 – Frąckowiak przygląda się uważnie kamieniowi, mówi do stojącej obok Karen [Niesamowite odkrycie!]
Karen [Nie bardzo wiem, co z tym zrobić]

Kadr 84 –Frąckowiak ładując kamień do bagażnika [Zaopiekuję się znaleziskiem. Kamień zostanie przebadany. Sprawdzi się jaki jest stary, a później trafi do muzeum miejskiego, albo do muzeum żydowskiego. Znajdzie się dla niego odpowiednie miejsce]

Kadr 85 – Romanowski stoi nad brzegiem Warty i pali papierosa, zapadł zmrok, podchodzi Karen
Karem [Załatwiłam sprawę. Możemy brać się do pracy]
Romanowski [Wykopiemy kolejny kamień?]

Kadr 86 – zbliżenie na Karen [Może w ciemnościach zauważymy, coś, czego nie widać za dnia]

Kadr 87 – Karen i Romanowski idą wąską i ulicą Tylne Chwaliszewo, rozglądają się na boki

Kadr 88 – nagle widzą na swojej drodze starca z siwą długa brodą, w czarnym kapeluszu przypominającym melonik i w czarnym długim płaszczu, przy jego nogach siedzi duży, czarny pies

Kadr 89 – zbliżenie na starca
Starzec [Dobry wieczór]

Kadr 90 – zbliżenie na Romanowskiego, który pokazuje legitymację policyjną
Romanowski [Dobry wieczór, komenda miejska policji]

Kadr 91 – starzec ignorując Romanowskiego zwraca się do Karen [Chcę pani podziękować]

Kadr 92 – na twarzy Karen niepokój miesza się z zaciekawieniem [Podziękować? Za co? Znamy się?]

Kadr 93 – zbliżenie na starca i psa
Starzec [Podziękować za ten kamień. Zadała sobie pani trud, żeby go odnaleźć i zapewnić godne miejsce. Przez tyle lat ludzie po nim chodzili i jeździli, a to przecież jedyne, co po mnie zostało]

Kadr 94 – starzec wskazuje na psa
Starzec [On też wie, że pani jest dobra. Nie musi nawet sprawdzać]

Kadr 95 – ujęcie Karen, Romanowskiego, starca i psa; Romanowski
Karen wskazując na psa [Czy to Gawriel?]
Starzec uśmiechając się lekko [Ja jestem Gawriel. A ponieważ ludzie wołali tak na psa, więc nawałem go swoim imieniem]
Romanowski patrząc na starca z niechęcią [Wiadomo coś panu na temat zamordowania trzech młodych ludzi, w nocy z soboty na niedzielę?]

Kadr 96 – zbliżenie na twarz starca [Nie było w nich ani grama dobra. Gawriel nawet nie próbował ich ugryźć. To nic by nie dało]

Kadr 97 – zbliżenie na Romanowskiego i starca
Romanowski robiąc krok w kierunku starca [Czy ma pan coś wspólnego z tym morderstwem? Wie pan kto ich zabił?]
Starzec [Zostali zabici przez ich własną nienawiść]
Romanowski [Pan pozwoli z nami na komisariat]

Kadr 98 – zbliżenie na Starca-Gawriela [Na mnie już czas. Moje imię wyryte w kamieniu zazna teraz spokoju, a ja nie będę musiał walczyć ze złem. Wszystkich złych ludzi nie nawrócę i nie pokonam. Niech świat sobie z nimi radzi. Nareszcie mogę opuścić Chwaliszewo]

Kadr 99 – Romanowski wyjmuje pistolet [Nigdzie nie pójdziesz!]

Kadr 100 – czarny pies momentalnie dopada do Romanowskiego i chwyta zębami jego nogę na wysokości łydki, policjant traci równowagę.

Kadr 101 – Romanowski upada, pistolet wypada mu z ręki.

Kadr 102 – Romanowski podnosi się i rozgląda, po starcu i psie nie ma śladu
Romanowski do Karen [Dlaczego za nim nie biegniesz!? Ten stary nie mógł uciec daleko!]
Karen [Nic nie rozumiesz. Nie znajdziemy ich już. Oni nie są... Ta legenda jest prawdziwa]

Kadr 103 – Romanowski stoi naprzeciwko Karen
Romanowski [Oddaj broń, legitymację i wynoś się do domu. Sam się wszystkim zajmę. Chłopaki zaraz otoczą całe Chwaliszewo i złapiemy go, a ty stawisz się jutro skoro świt w komisariacie. Twoja kariera skończyła się zanim na dobre się zaczęła. Już ja się o to postaram]

Kadr 104 – Karen oddala się od miejsca zdarzenia, ukradkiem ociera łzę, w myślach mówi do siebie [Przynajmniej udało się wszystko wyjaśnić. Gawriel z psem nie będą musieli się już tułać po Chwaliszewie. Szkoda, że on tego nie rozumie]

Kadr 105 – Następnego dnia radno, mieszkanie Karen, która stoi przed lustrem i poprawia makijaż, zbliżenie na twarz odbitą w lustrze.

Kadr 106 – teraz Karen przegląda się cała w lustrze, ubrana w ciemny elegancki kostium (garsonka + spodnie), na twarzy nieco silniejszy makijaż niż zwykle, włosy spięte do tyłu, lekko uśmiecha się. Mówi do siebie w myślach [Wyglądam jak agentka federalna. A co tam. Trzeba zrobić wrażenie w ostatnim dniu w pracy]

Kadr 107 – ujęcie na stolik stojący przy lustrze, na nim kartka papieru, wypowiedzenie z pracy złożone przez Karen i jej podpis.

Kadr 108 – zbliżenie na Karen, teraz jest smutna, w myślach [Zawsze chciałam pracować w policji…] w tle rozlega się dzwonek do drzwi.

Kadr 109 – Karen otwiera drzwi, w progu stoi Romanowski, mierzy ją wzrokiem
Karen [Nie trzeba było po mnie przyjeżdżać. Znam drogę na komisariat]
Romanowski [Wpuścisz mnie? Zanim pojedziemy na komisariat chciałbym zamienić parę słów]

Kadr 110 – W pokoju Karen i Romanowski siedzą na kanapie
Karen [Znalazłeś ich? Starca i psa]
Romanowski [Nie podjąłem poszukiwań]

Kadr 111 – Zdziwienie na twarzy Karen
Romanowski [Kiedy odjechałaś pokręciłem się trochę po Chwaliszewie. Potem wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu. Usiadłem w fotelu i przesiedziałem tak całą noc]

Kadr 112 – Karen zaniepokojona [Źle się czujesz po ugryzieniu]

Kadr 113 – Romanowski zamyślony patrzy gdzieś przed siebie [Po ugryzieniu nie ma śladu. Wiesz co robiłem całą noc? Wspominałem pewne wydarzenie, które miało miejsce ćwierć wieku temu]

Kadr 114 – opowieść Romanowskiego, stadion piłkarski, w jednym sektorze bójka kibiców przeciwnych drużyn, widać nacierającą policję
Tekst, narracja Romanowskiego [Kiedy byłem mniej więcej w wieku zabitych na Chwaliszewie, zajmował się mniej więcej tym, czym oni. Moim głównym zajęciem było prowokowanie stadionowych burd i udział w nich]

Kadr 115 – zbliżenie na młodego Romanowskiego w tłumie kiboli, ubrany w szalik i krótką kurtkę, wykrzywiona w nienawiści twarz, wyciągnięte ręce z zaciśniętymi pięściami
Narracja [Nienawidziłem wszystkich, którzy różnili od subkultury, w której funkcjonowałem. Nie mieszkałem wtedy w Poznaniu i kibicowałem innemu klubowi, ale przecież nie o kibicowanie tutaj chodziło. Najważniejsza była zadyma i to, że można było kogoś pobić potwierdzając w ten sposób swoją dominację]

Kadr 116 – młody Romanowski kopie z całych sił leżącego na ziemi chłopaka
Narracja [Pewnego razu skopałem do nieprzytomności chłopaka w swoim wieku. Dwa dni później przeczytałem, że pobity zmarł. Nigdy nie powiązano mnie z tym zabójstwem i uniknąłem kary. Żyłem dalej starając się wymazać z pamięci to zdarzenie]

Kadr 117 – Romanowski podczas przysięgi w szkole policyjnej
Narracja [Jakiś czas później rozstałem się z kibolami, wstąpiłem do policji wmawiając sobie, że w ten sposób odpokutuję za to, co zrobiłem]

Kadr 118 – Romanowski podczas akcji policyjnej, zakuwa w kajdanki przestępcę
Narracja [Szybko okazało się, że mam talent do tej roboty i zacząłem piąć się w górę. Z czasem całkowicie zapomniał o pobitym na śmierć nastolatku]

Kadr 119 – pokój w mieszkaniu Karen
Romanowski [Nie przypomniałem sobie nawet wtedy, gdy zobaczyłem w szpitalu pobitego Hindusa i wiedziałem, kto to zrobił. Dopiero, kiedy ugryzł mnie ten pies, coś się zaczęło ze mną dziać. Najpierw odeszła mi ochota na poszukiwanie dziwnego starca. Potem w domu, nie mogłem uwolnić się od obrazu tego chłopka leżącego w kałuży krwi. Wydawało mi się, że to znowu się dzieje, a ja stoję nad nim i dobijam go ostatnim kopnięciem]
Karen [Co teraz?]

Kadr 120 – zbliżenie na Romanowskiego
Romanowski [Pojadę na komisariat, złożę wypowiedzenie i opowiem szefowi o swojej przeszłości. Potem niech się dzieje co chce]

Kadr 121 – zbliżenie na Karen
Karen [Co ze mną?]

Kadr 122 – zbliżenie na Romanowskiego
Romanowski [Jesteś świetną policjantką. Rozwiązałaś sprawę. Ta legenda jest prawdziwa. Szkoda, że nikt w nią nie wierzy. Zwłaszcza policjanci]

Kadr 123 – pół roku później, w muzealnej sali Karen i Zygmunt Frąckowiak stoją przed gablotą, w której umieszczono kamień wykopany przez Karen na Chwaliszewie
Frąckowiak [No, udało się znaleźć odpowiednie miejsce dla eksponatu, jeszcze raz dziękuję, że powierzyła mi pani znalezisko. Kiedy po raz pierwszy opowiadałem dziennikarzom o odkryciu użyłem określenia „Gawriel z Chwaliszewa”. I nazwa przyjęła się]
Karen [Cieszę się, że mogłam pomóc. To odpowiednie miejsce dla „Gawriela”]

Kadr 124 – Frąckowiak lekko mruży oczy
Frąckowiak [Swoją drogą, co za zbieg okoliczności. Imię na kamieniu jak u czarnego psa z legendy]

Kadr 125 – Karen wzruszając ramionami [Pan jest specjalistą od legend. Ja łapię przestępców]

Kadr 126 – ujęcie na Frąckowiaka i Karen
Frąckowiak [Ale nadal nie wiecie kto zabił tych trzech na Chwaliszewie]
Karen wzdychając [Sprawa chyba skończy się umorzeniem. Brak jakichkolwiek śladów, zupełnie jakby…]

Kadr 127 – zbliżenie na Frąckowiaka […jakby zabił ich duch]

Kadr 128 – zbliżenie na Karen [Policja nie zajmuje się duchami]

Kadr 129 – zbliżenie na Frąckowiaka unoszącego w górę brew [Rozmawiałem z paroma starymi mieszkańcami Chwaliszewa. Mówią, że od czasu tamtego nikt już nie widział na Chwaliszewie czarnego psa. Trochę im nawet brakuje tej legendy. Zatęsknili za Gawrielem]

Kadr 130 – Karen wyciąga do Frąckowiak rękę na pożegnanie
Karen [Niech przyjdą obejrzeć eksponat]


KONIEC

wtorek, 14 kwietnia 2015

Miława

Przedstawiam opowiadanie, które otrzymało II nagrodę w konkursie "Wodnik" zorganizowanym przez dwumiesięcznik literacki SOFA. Temat konkursu związany był z dawnymi, pogańskimi czasami, pełnymi czarów, upiorów, demonów i innych tego rodzaju stworzeń.

-------------------------

Miława

Jedyne miejsce, do którego mogła uciec napawało ją przerażeniem. Las – za dnia pełen soczystej, głębokiej, aromatycznej zieleni – nocą zdawał się być czarną otchłanią. Wszystko, co nieludzkie, straszne i złowrogie wypełzało ze swych nor i kryjówek. Czaiło się za drzewami, w gęstwinie krzewów, w koronach drzew, aby dopaść nieszczęsnych ludzi, którym zdarzy się zbłądzić w nieodpowiedniej porze. Nawet zbrojni woleli omijać to miejsce po zachodzie słońca. Gdy zaś już musieli – bo rozkaz księcia – szli większą gromadą, wzmocnieni zaklęciami Zielarza, oświetlając mrok pochodniami.
Miława była sama, nie miała pochodni, a od Zielarza oczekiwać mogła jedynie złych zaklęć. W dodatku jej biała szata widoczna była z daleka nawet w głębokich ciemnościach. Pomyślałby, kto że zmysły postradała, lecz ona postradała wszystko.
Kiedy po raz pierwszy poczuła coś do młodszego syna księcia? Może poprzedniej wiosny, a może wcześniej. Uczucie rosło w niej i nie dawało spokoju, a ukochany Rzemek w końcu zrozumiał, co oznaczają jej spojrzenia i zaczął je odwzajemniać. Później były niewinne rozmowy, które zmieniły się w potajemne spotkania i wreszcie zaprosił ją do swego łoża. Nie opierała się. Tam jej powiedział, że chce, aby byli razem. Ogłosi swą wolę Staremu Księciu, a później w całym grodzie.
Następnego dnia wraz z ojcem wezwana została przed oblicze Księcia. Towarzyszył mu starszy syn zwany Krzepkim. Wielki i silny, szykowany na następcę włodarza grodu. Miława usłyszała z ust Księcia, że jego pierworodny upatrzył ją sobie na żonę, a jej własny ojciec z radością oddał córkę. Bliska była omdlenia. Krzepki zawsze ją przerażał. Posturą, surowością, porywczym charakterem. Okazywała mu uprzejmość i szacunek wymagany dla jego pozycji. Nic ponadto. A jednak wpadła mu w oko.
Zaślubiny miały odbyć się szybko. Dzień przed ceremonią do jej komnaty zakradł się Rzemek.
- Nikt nie może nas rozdzielić – oświadczył twardo. – Ślub się odbędzie, ale nasz.
- Jak to zrobisz? – wielkie szczęście, ale i wątpliwość przepełniły Miławę.
- Jutro stanę między ojcem a bratem i zaproponuję Krzepkiemu, że wykupię cię. Zwyczaj taki praktykujemy w naszym rodzie od pokoleń. Mój brat pożąda kosztowności bardziej niż kobiet.
- Ale czy twój ojciec zgodzi się?
- Poprze mnie, bo chce mieć spokój w rodzinie. Jeszcze tego samego dnia odbędą się nasze zaślubiny.
Objęła go, a on zaczął ją całować. Mocno i namiętnie, aż zrzucił z niej odzienie. W tym momencie z hukiem otworzyły się drzwi. Stał w nich Krzepki poczerwieniały z wściekłości. Zza jego placów wyglądała koścista sylwetka Zielarza. Starszy brat ze straszliwym okrzykiem dobył swój miecz i przebił Rzemka. Miława nie zdążyła nawet Krzyknąć, bo zaraz uderzyła w nią twardą jak głaz pięść Krzepkiego. Straciła przytomność, a gdy się ocknęła, jak za mgłą widziała zabójcę stojącego nad ciałem brata, obok zaś Starego Księcia i nieco dalej Zielarza. Zajęci sobą rozmawiali gorączkowo. Drzwi do komnaty były otwarte. Podczołgała się do wyjścia i wyjrzała na zewnątrz. Straży nie było. Pewnie Książę ich odesłał, by nie oglądali tej sceny.
Wymknęła się z grodu sama nie pamiętając jak. Poprowadziła ją ciemność i powiodła aż do lasu, ale tu nie zaznała wcale spokoju. Uwolniła się od ludzkich straszliwości, a otoczyły ją te prawdziwe. Z innego świata. Czy naprawdę widziała strzygi i leśne stwory, krwiożercze istoty o przerażającym wyglądzie szczerzące w jej stronę kły wielkie jak miecze? Czy siedzące na drzewach upiory były jedynie wytworem rozchwianego umysłu? Wszak przeżycia jakich doświadczyła mogły doprowadzić ją do szaleństwa, sprawić, że nigdy i nigdzie nie będzie się już czuła spokojnie.
Nie oglądając się za siebie pędziła leśnym duktem potykając się i kalecząc stopy, aż dobiegła na skraj lasu, gdzie drzewa spotykają się z jeziorem. Dopadła brzegu, aby załapać oddech i zaczerpnąć parę łyków wody.
Wtedy go zobaczyła. Najpierw odbicie w wodzie. Oświetlony przez księżyc, Utopiec wynurzył się kilka kroków od niej. Serce jej zamarło. Ileż to opowieści słyszała o zjawie żyjącej w jeziorze. Ilu rybaków nie powróciło, bo zabrał ich jako zapłatę za wybieranie jego ryb z jego jeziora. Teraz los ją zagnał w ręce wodnej bestii. Niech i tak będzie. Przecież jej życie już było skończone.
Stał i patrzył na Miławę. Oślizgły, szkaradny, z bladą skórą pomarszczoną od wody. Czekała aż pochwyci ją błoniastymi kończynami i zabierze na dno jeziora. Utopiec syknął, wykrzywił twarz czyniąc ją jeszcze bardziej obrzydliwą i… wskoczył do jeziora. Miława upadła na piaszczysty brzeg i wyczerpana zapadła w nagły sen.
Obudziła się, gdy słońce było już wysoko na niebie. Jezioro połyskiwało skąpane w promieniach. Ani śladu Utopca i innych stworów. Las wyglądał przyjaźnie. Przeżyła noc. Tę noc. Co dalej? Książe i Krzepki już wydali na nią wyrok, a Zielarz pewnie dołożył zaklęcia. Dzięki niemu strachy wszelakie trzymają się daleko od grodu, lecz kto popadnie w niełaskę Zielarza, tego one dręczyć będą po wsze czasy.
- Lepiej mi już od ludzkiej ręki zginąć, niż co noc cierpieć od stworów, które mnie do utraty zmysłów doprowadzą, a koniec końców i tak życia pozbawią – rzekła smutno Miława i podążyła przez łąkę w kierunku grodu.
Szła wśród wysokich traw ocierając pot z czoła. Było już południe, a słońce przypiekało niemiłosiernie. Wtem łąka zafalowała, choć Miława nie poczuła najmniejszego podmuchu wiatru. Spojrzała raz jeszcze w górę i przypomniała sobie opowieści o najstraszliwszym demonie, który nawiedza ludzi za dnia. Biec zaczęła, co sił, by dostać się do grodu. Może Krzepki i Stary Książe wybaczą jej, a Zielarz przepędzi demony.
Jakby na swoje życzenie ujrzała zbliżający się niewielki konny oddział wojów, a na ich czele jej Krzepkiego. Obok konnych kroczył Zielarz. Szukali jej. Wyciągnęła ręce w ich kierunku, oni zaś zatrzymali się. Złowrogie oblicze Krzepkiego nagle straciło swoje rysy. Chwycił się za głowę jakby nagle dopadł go straszliwy ból i bezwładnie spadł z konia. Osłupiali woje nim zdążyli pojąć co się stało podzielił jego los. Zielarz wytrzymał najdłużej. Mamrotał zaklęcia mrużąc oczy. W końcu wyszeptał ostatnie słowo. Wypowiedział je bardzo wyraźnie i doszło ono do uszu Miławy.
- Nie zdążyłem.
Po tym umilkł i padł bez oznak życia.
Miława wydarła z siebie straszliwy krzyk i pobiegła z powrotem w stronę jeziora. Niech weźmie ją sobie. Niech skończy się ten koszmar.
Dopadłszy jeziora wbiegła do wody po kolana i wtedy zobaczyła swoje odbicie. Pomarszczona i wysuszona skóra, zęby jak długie kły, pożółkłe i mocno przerzedzone włosy, place zakończone szponami niczym u drapieżnego ptaka.
- Co się ze mną stało? – zapytała z przerażeniem.
- Naprawdę nie wiesz? – rozległ się bulgoczący głos.
Znad wody wyglądała głowa Utopca. Choć w słońcu jeszcze bardziej obrzydliwa teraz jej nie przerażała.
- Na co czekasz? Zabierz mnie do głębin – wydyszała gotowa na swój koniec.
- Co powiedział Zielarz przed śmiercią?
- „Nie zdążyłem” – przypomniała sobie. – Jak to rozumieć?
- Nie zdążył zabić cię przed twoją przemianą. Południco.
Podniosła w górę szponiaste ręce. Przyglądała się im z niedowierzaniem. Kiedy dokonała się przemiana? W nocy czy nad ranem? A może w chwili, gdy ujrzała pościg jej demoniczna natura wzięła górę? Początek przemiany nastąpić musiał już w komnacie, gdy od uderzenia nie straciła przytomności. Krzepki zwyczajnie zatłukł ją gołymi rękoma. Gdy zorientował się, że zniknęła, zarządził poszukiwania sądząc, że udało jej się przeżyć. Zielarz musiał coś podejrzewać. Po ciosie Krzepkiego mało kto byłby w stanie zaraz zebrać się i uciec, a już z pewnością nie drobna dziewczyna. Niedoszła panna młoda zabita tuż przed ślubem? Z tego mogą narodzić się kłopoty jakich nawet silny syn Księcia powinien się obawiać. I Zielarz udał się z nim na poszukiwanie Miławy. Może nawet przezornie wysłał go Stary Książę, bo Krzepki nie wierzył w gusła. Teraz on i Zielarz leżeli wśród traw powaleni śmiertelnym paraliżem zesłanym przez Południcę. Nawet jeśli któryś pozostał przy życiu na zawsze będzie uwięziony w bezwładnym ciele. O ile mieszkańcy grodu, biorąc nieszczęśnika za zmarłego nie spalą go żywcem podczas obrzędów żałobnych.
- Skąd się tutaj wziąłeś? – zapytała Utopca.
- Byłem kiedyś w drużynie Księcia. Dawno temu, gdy jeszcze był bardzo młody. Zapragnąłem podróżować samotnie do dalekich krain i postanowiłem odejść ze służby. Książę zgodził się, ale podstępnie wysłał za mną swoich ludzi, którzy utopili mnie w jeziorze. Od tej pory wyczekuję okazji, aby Książę pojawił się na brzegu. Marzę o tym by wciągnąć go na zawsze w głębiny. Lecz on przezornie omija to miejsce.
- Długo tak na niego czekasz?
- Przestałem liczyć lata – prychnął. – Pamiętam jedynie, że to był kwiecień. Jedenasty dzień miesiąca. Dzisiaj rocznica, ale nie wiem która – zarechotał.
- Dzisiaj miał się odbyć mój ślub – westchnęła gorzko na wspomnienie Rzemka.
- Tobie dane było od razu dokonać zemsty. – Utopiec zmrużył oczy. – Na mnie czas. Nie mogę być za długo na słońcu – to mówiąc zanurzył się.
Południca odwróciła się w kierunku brzegu i zaczęła wychodzić z wody. Spojrzała w niebo. Prosto w słońce. Południe jeszcze nie minęło. Podążyła w kierunku grodu.
KONIEC