piątek, 7 sierpnia 2015

Marcus [całość, uzupełnienie]

Rzym. Serce Imperium. Ukoronowanie jego żołnierskiej drogi. Po latach tułania się na peryferiach Cesarstwa, trafił do siedziby najpotężniejszych władców w całym cywilizowanym świecie i objął dowództwo centurii. Liczył, że wszystko w jego życiu odmieni się, a przede wszystkim, że odejdą wspomnienia prześladujące go od trzydziestu lat, kiedy jako bardzo młody legionista zetknął się z czymś, czego do dziś nie mógł pojąć. Armia wyjaśniła mu jak ma interpretować zdarzenie, którego był świadkiem i co powinien na ten temat mówić. Najlepiej nie mówić nic. Armia wybaczyła niewykonanie zadania, a to nie zdarzało się często. Już ten fakt spowodował, że przez lata Marcus stosował się do instrukcji, ale w nawiedzających go snach widział tego człowieka, tak jak widział go wtedy, nocą, kroczącego między zdezorientowanymi żołnierzami, którzy nie potrafili w żaden sposób zareagować. Nie sparaliżował ich strach. Jeden, bezbronny człowiek nie był w stanie im zagrozić. Obezwładniła ich niewidzialna siła, podążająca razem nim. Zapewne dlatego prości żołnierze tak łatwo zgodzili się zapomnieć o całym zdarzeniu i przyjąć inną wersję wydarzeń. Marcus również próbował, lecz prawdziwych wspomnień nigdy nie potrafił wymazać z pamięci.
Teraz powróciły ze spotęgowaną siłą. Wczoraj, gdy przechadzał się wąską ulicą wśród straganów, zaczepił go nieznajomy. Miał około trzydziestu lat i nie pochodził z Rzymu. Pytał o drogę. Marcus wytłumaczył mu jak dojść pod wskazane miejsce. Nieznajomy podziękował i dodał jeszcze, że idzie do przyjaciela, aby zabrać go z Rzymu. Marcus wzruszył ramionami. Nie lubił, kiedy obcy ludzie zwierzali mu się ze swoich spraw. Szybko zapomniał o tym spotkaniu. Do czasu. W nocy znowu dręczył go sen. Zerwał się i usiadł na łóżku. Człowiek, którego dzisiaj spotkał był tym, który ukazywał mu się w snach i tym, którego pilnowali trzydzieści lat temu. Na dodatek przypomniał sobie, co stało się wczoraj w Rzymie.
Nazajutrz poprosił o spotkanie Quintusa, dowódcę kohorty. Z całego oddziału, który wtedy pełnił wartę tylko oni dwaj żyli. Pozostali zginęli w walkach i potyczkach, a Decimus zniknął bez śladu w Brytanii. Uznano, że prawdopodobnie został porwany i zamordowany przez miejscowych barbarzyńców.
Quintus zaprosił Marcusa do swojego domu.
- O czym chciałeś porozmawiać? – Nalał przyjacielowi wina.
- Wiesz kogo wczoraj stracono? – Zapytał Marcus.
- Jednego z tych nawiedzonych wichrzycieli – Quintus patrzył badawczo na Marcusa.
- Spotkaliśmy go trzydzieści lat temu w Jerozolimie. Należał do grupy innego wichrzyciela.
- Pamiętam – Quintus uśmiechnął się sztywno. – Kiedy skazano jego przywódcę, obleciał go strach i wypierał się, że kiedykolwiek znał swojego mistrza.
- Teraz już się nie bał. Zmarł z jego imieniem na ustach, chociaż ten, którego uznał za swojego mistrza nie żyje od tak dawna.
Quintus spojrzał mu prosto w oczy.
- Do czego zmierzasz?
- Wczoraj spotkałem człowieka łudząco podobnego, do skazańca, którego grobu pilnowaliśmy wtedy…
Quintus oparł się na krześle i skrzyżował ręce na piersiach.
- Nie pamiętam już nawet jak tamten wyglądał.
- A ja tak – Marcus popił łyk wina. – On śni mi się prawie codziennie. Czy nigdy, chociaż przez chwilę nie zastanawiałeś się, co się wtedy wydarzyło?
Quintus pokręcił głową.
- Niepokoję się o ciebie Marcusie. Żołnierz nie zastanawia się, tylko wykonuje rozkazy. Mieliśmy wtedy szczęście, że nie spotkała nas surowa kara. Pozwoliliśmy, żeby wykradziono ciało.
- Czy aby na pewno je wykradziono? Nie pamiętasz już, co wtedy zobaczyliśmy. Kogo zobaczyliśmy?
W odpowiedzi Quintus poderwał się i obiema pięściami walnął w stół przewracając dzban i rozlewając wino.
- Nikogo nie zobaczyliśmy – syknął. – Jego uczniowie wykradli ciało. Zawaliliśmy sprawę. Upiekło nam się. Dzięki temu ty i ja jesteśmy sobie teraz w Rzymie i spokojnie kończymy naszą żołnierską karierę. Lepiej niech ci nie odbije na stare lata. Jeśli masz sny napij się wina i znajdź sobie dziewkę.
Marcus stał od stołu. Wytarł odzienie ochlapane winem.
- Próbowałem wina i dziewek. Nie pomogło. – Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach. – Jego uczniowie nie mogli wykraść ciała. Siedzieli wtedy wystraszeni w domach. Z wyjątkiem jednego, który się powiesił.
- Nie wykradli ciała osobiście, tylko wynajęli zbirów! Dosypali nam czegoś do napojów i mieliśmy halucynacje! Ty chyba nadal je masz! – krzyczał jeszcze Quintus, ale Marcusa już nie było.
Szedł przed siebie ulicami Rzymu nie zwracając uwagi na nic i nikogo. Zapędził się aż na drogę wychodzącą z miasta. Była pusta o tej porze dnia. Spotkał tylko jednego wędrowca.
- Stój! – krzyknął do niego Marcus, a nieznajomy zatrzymał się. – Czy to nie ty pytałeś mnie wczoraj o drogę?
Ten potwierdził. Marcus pytał dalej.
- Czy nie jesteś przypadkiem krewnym człowieka skazanego na ukrzyżowanie trzydzieści lat temu w Jerozolimie? Buntownika, który obwołał się królem.
Nieznajomy patrzył przez chwilę na żołnierza i odpowiedział pytaniem.
- Dobrze mnie zapamiętałeś Marcusie?
- Skąd znasz moje imię – zmarszczył brwi. – Nie wyjawiłem ci go
- Znam wszystkie wasze imiona. Quintus, Decimus…
- Decimus zaginął w Brytanii – przerwał Marcus. – Dwadzieścia lat temu.
- Nie zaginął – odpowiadał spokojnie nieznajomy. – Spotkałem go, a on poszedł ze mną.
- Poszedł z tobą? A może to ty go zabiłeś? Nie wyglądasz mi, co prawda na mieszkańca Brytanii, ale jesteś jakiś podejrzany – Marcus chwycił za rękojeść miecza. – Pójdziesz ze mną do Quintusa. Jeśli twierdzisz, że go znasz, mój przyjaciel chętnie z tobą porozmawia.
Przybysz stał spokojnie. Nie przestraszył się rzymskiego żołnierza. Patrzył mu prosto w oczy.
- Ciebie Marcusie zapamiętałem najlepiej. Wtedy, przy moim grobie, na moment spojrzałeś mi prosto w oczy. Ty jeden próbowałeś pojąć, z czym masz do czynienia.
Twarz Marcusa złagodniała. Napięte mięśnie rozluźniły się.
- To nie możesz być ty - wyszeptał. – Minęło tyle lat. Nawet, jeśli udało ci się jakimś cudem przeżyć, powinieneś być starszy ode mnie. Chyba, że…
Żołnierzowi zabrakło słów. Wpatrywał się w nieznajomego czekając na jakiś jego znak.
- Wiem, że nie jest łatwo w to uwierzyć – usłyszał odpowiedź. – Nie było łatwo nawet tym, którzy ze mną byli. Piotr też miał wiele wątpliwości.
- On nie żyje.
Wędrowiec zaprzeczył.
- Po niego przyszedłem i zabrałem go stąd. A ty Marcusie? Co postanowisz?
Marcus spojrzał w kierunku zabudowań Rzymu. Potem jeszcze raz przyjrzał się dokładnie nieznajomemu.
*
Następnego dnia Quintus polecił rozpoczęcie poszukiwań Marcusa, kiedy ten nie zjawił się na odprawie kohorty. Przez kilka dni przeszukano cały Rzym i okolice. Bez śladu. Jakby zapadł się pod ziemię. Quintus nigdy nie wspomniał podwładnym o ich ostatniej rozmowie. Jeszcze posądzono by go, że ma jakiś udział z zniknięciu Marcusa. Tymczasem jego przyjaciel, jak tłumaczył to sobie Quintus, zwariował na stare lata i postanowił rozpocząć nowe życie. Na wszelki wypadek Quintus przeprowadził własne śledztwo chcąc dowiedzieć się czy ktoś w mieście widział człowieka około trzydziestki, z ciemnymi włosami do ramion i zarostem, pochodzącego ze wschodnich rubieży Imperium. Okazało się, że ktoś odpowiadający rysopisowi pojawił się na miejscu egzekucji, a na drugi dzień widziano go jak opuszcza Rzym. Tu jednak jego ślad urywał się.
*

Kilka lat później Quintus zaginął bez śladu…