wtorek, 20 grudnia 2016

Wszechświaty

(…)
– Nie wnikam w to, co mogło być praprzyczyną kolizji naszych światów, bo pewnie nigdy się tego nie dowiemy – analizował głośno.
– Jest pewna hipoteza – Fea nie zostawiła zagadnienia całkowicie bez odpowiedzi. – Nasze światy uczestniczyły w karambolu wielu równoległych wszechświatów, spowodowanym silnym wyładowaniem w jednym z nich. Innymi słowy, w którymś z wszechświatów doszło do Wielkiego Wybuchu, który naruszył równowagę w przestrzeni między wymiarami.
– Wielki Wybuch? Tak jak kiedyś u nas – zamyślił się Jonasz.
– Czy wtedy też inne światy dostały rykoszetem?– Kto wie? W każdym razie to jedynie ostrożna hipoteza, zakładająca istnienie wielu, może nawet nieskończonej liczby wszechświatów.
– No dobrze – Jonasz pochylił się w jej kierunku. – Wszechświaty, w których istnieje Kemen i Ziemia zetknęły się. Powstały warunki do wygenerowania Przesmyku. Dlaczego powstał bezpośrednio na styku planet, a nie gdzieś w przestrzeni kosmicznej? Przecież w naszych wszechświatach jesteśmy zaledwie ziarenkiem. – Zadajesz pytania bardziej dla filozofów niż naukowców – westchnęła Fea. – To mogło być zdarzenie losowe lub…
– Lub?
– Efekt eksperymentów naszego Leonarda. Przesmyk powstał tam, gdzie skoncentrował się silny strumień olos – meldo – z twarzy Fei jasno wynikało, że tę drugą ewentualność traktuje jako mocno naciąganą.
Jonasz nie wykluczył, że eksperymenty mogły mieć jakiś wpływ, trudny do oszacowania. Nadal jednak nie pojmował, czym właściwie jest Przesmyk.
– Czy to właśnie most Einsteina – Rosena?
– Most zakładał raczej szybkie połączenie odległych rejonów kosmosu, chociaż twórcy koncepcji nie wykluczali, że za pomocą mostu można też dotrzeć do zupełnie innych wymiarów – przypomniała Fea. – Tak czy owak, trzydzieści lat po teorii Einsteina i Rosena inni naukowcy wysunęli tezę, że nawet jeśli istnieją tego rodzaju połączenia, nic nie jest w stanie się przez nie przedostać. Nawet światło.
– Wheeler i Fuller – potwierdził Jonasz. – Most pochłonąłby każdą materię, zanim ta zdążyłaby się wydostać.
– Opierali się cały czas na pierwotnej koncepcji mostu Einsteina – Rosena. A gdyby go zmodyfikować?
– Tunel Thornea – Morrisa – domyślił się.
Była to teoria tunelu czasoprzestrzennego, postulowana pod koniec lat 80. XX wieku, powstała w oparciu o most Einsteina – Rosena. Zakładała jednak, że istnieje możliwość przesłania przez most czy raczej tunel energii i materii w taki sposób, aby podczas transmisji tunel nie zapadł się w sobie i nie uwięził materii. Tym, co miało stabilizować i podtrzymywać most, okazała się egzotyczna materia, posiadająca ujemną masę.
– Podejrzewali, że coś takiego istnieje. Byli blisko rozwikłania zagadki – oznajmiła Fea.
– Olos – meldo to egzotyczna materia – Jonasz poczuł, jak miękną mu nogi.
– Prawie nas mieli – stwierdziła na poważnie Fea. – Einsten i Rosen zaproponowali Drugiemu Światu istnienie czegoś takiego jak Przesmyk, ale nie opracowali modelu utrzymania go w stanie funkcjonalności, tak aby można było bezpiecznie podróżować. Pół wieku później Thorne i Morris doszli do wniosku, że istnieje składnik, który pozwoli na bezpieczne przejście przez tunel. Nie zdołali jedynie owego składnika odnaleźć, ale i tak w Kemen spowodowało to straszliwą trwogę.
– Wśród ekspansjonistów.
– Nie tylko. Wszyscy obawiali się, co będzie, jeśli Drudzy w końcu odkryją Przesmyk i przejdą na drugą stronę. Nowa sytuacja przyczyniła się do zawarcia pokoju między ekspansami, a izolami i wspólnym kontrolowaniu Przesmyku.
– Thorne i Morris powinni dostać Nobla… pokojowego – Jonasz tylko trochę zażartował.
– Niestety, pokój nie przetrwał zbyt długo – przypomniała Fea. – Później odkryłeś lemniskaty i zrobiłeś kolejny mały krok dla ludzkości.
– I na tym koniec – uśmiechnął się w zadumie.
– Wcale nie – szybko zaprotestowała Fea. – Zrobiłeś jeszcze jeden krok. Dla obu ludzkości. Wiem, że to brzmi patetycznie i wazeliniarsko, ale tak to wygląda.
– Przyjmijmy, że wspólnie uczyniliśmy ten krok – chciał mieć chociaż w tym przypadku ostatnie zdanie i zmienił temat.
– Na Ziemi panuje przekonanie, że jeśli istnieje gdzieś jeszcze inteligentne życie, wszystko jedno w naszym, czy innym wszechświecie, to wygląda zupełnie inaczej, jest oparte na innych procesach fizycznych i chemicznych. Zakładamy, że inne istoty mogą nie przypominać nas pod żadnym względem, ponieważ zupełnie czym innym oddychają i odżywiają się. Są zbudowane z innych pierwiastków, być może całkowicie nieznanych. Tymczasem my i wy należymy do tego samego gatunku. Poza poziomem rozwoju technologicznego nic nas nie różni. Mamy podobne skłonności i namiętności. Toczymy wojny, kochamy się. Być może w jeszcze innych wymiarach wszystko wygląda inaczej.
– Niekoniecznie – zieleń źrenic Fei zaiskrzyła. – Jeśli wszystkie wszechświaty stanowią jeden wielki multi wszechświat, to każdy nowy wymiar wyrasta z już istniejącego, który z kolei powstał z jeszcze wcześniejszego, a wszystkie mają wspólnego przodka zwanego prawszechświatem lub wszechświatem pierwotnym, to oznacza wspólne pochodzenie, które określa kształt i charakter wszystkiego, co znajduje się w każdym z wszechświatów, włączając w to planety i formy życia. Pochodząc od tego samego wszechświata prarodzica, jesteśmy podobni jak rodzeństwo.
– Ta teoria wyjaśnia dodatkowo, dlaczego Wielki Wybuch w jednym z wszechświatów spowodował takie perturbacje w naszych – zgodził się Jonasz. – Jesteśmy jak gałęzie drzewa. Wyrastamy z jednego pnia. Na przykład Wielki Wybuch, z którego powstał mój wszechświat, mógł być właśnie takim pączkowaniem z innego wszechświata. Kto wie, czy nie z Kemen. Jesteście przecież bardzie zaawansowani.
– Rozwój technologiczny nie ma w tym przypadku nic do rzeczy – oceniła Fea. – Równie dobrze Kemen mogło zakwitnąć z twojego uniwersum.

(..)

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Z kim to zrobiła? Co jej powie analiza DNA?

Ten poranek był jeszcze lepszy niż poprzedni. Rozalia obudziła się podwójnie na-sycona i odprężona. Spokojny i regenerujący sen, a wcześniej szalony, strzelisty seks, przenikający ją na wskroś. Świeżo upieczony kochanek przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Czuła go w środku i na zewnątrz, cieleśnie i poza cieleśnie, na każdym milimetrze sześciennym siebie. To było jak seksualne jacuzzi, seksualna sauna.
Teraz przeciągała się w łóżku maksymalnie wyluzowana i nic nie zaprzątało jej myśli. Z łazienki dobiegał szum wody. Mariusz brał prysznic. Przyszło jej do głowy, że zrobi mu niespodziankę i wskoczy do kabiny, zrobią to razem jeszcze raz pod strumieniem ciepłej wody. Podskoczyła na łóżku i wtedy poczuła się jak walnięta młotem. Sielanka zniknęła niczym bańka mydlana. W fotelu naprzeciw łóżka siedział On i patrzył na nią z życzliwym uśmiechem.
— Dzień dobry Rozalio — odezwał się, widząc, że nie potrafi wykrztusić słowa. — Jak się spało?
Rozalia ukryła twarz w dłoniach, po chwili zsunęła je ostrożnie z oczu. Nadal był i uśmiechał się.
— Co tu robisz? Ty nie istniejesz.
— Przecież rozmawialiśmy…
— Byłam zestresowana i zmęczona, to musiało być urojenie.
— Teraz jesteś wypoczęta i odstresowana, więc chyba jednak nie jestem urojeniem.
— Zawołam Mariusza, niech cię stąd wyrzuci.
— Wtedy w barze też go wezwałaś. Nie dostrzegł mnie. Tak samo było teraz.
— Teraz? Od kiedy tu jesteś?
— Całą noc.
Przerażenie Rozalii zmieniło się w złość. Mobilizującą i waleczną złość, którą doskonale zdążył poznać, a która dawała jej siłę do przetrwania i pokonania trudności. Siłę tak potężną, że ją samą ciągle zaskakiwała.
— Podglądałeś nas ty cholerny zboczeńcu!
— Nie podglądałem. Chciałem zasnąć i początkowo wydawało mi się, że śnię, ale to działo się naprawdę.
— Co się działo? — Na twarz Rozalii powrócił niepokój.
— Byliśmy razem. Interakcja, więź, zespolenie.
— Nieprawda!
— Wiesz o czym mówię. Zapragnęłaś tego. Nie zrobiłbym niczego wbrew twojej woli.
— Przestań! — Rozalia wyskoczyła z łóżka. Zdała sobie sprawę, że jest naga, a On na nią patrzy. Ściągnęła z łóżka prześcieradło i owinęła się nim.
— Chcesz mi powiedzieć, że pieprzyłam się z dwoma facetami? Prawdziwym i wirtualnym? Dlatego było mi tak dobrze? — Ponownie wróciła jej pasja, która ode-pchnęła na bok niepokój.
— Kochałaś się z jednym facetem, którego pragnęłaś. Dlatego było ci tak dobrze. Mnie również. Dziękuję ci za to Rozalio. To dla mnie bardzo ważne.
— Co zrobiłeś Mariuszowi? – Stanęła nad nim szczelnie okryta prześcieradłem z opadającymi na czoło włosami. Dysząc zbierała myśli.
— Niczego mu nie zrobiłem.
— Niczego? Więc on sobie siedział i patrzył, jak się bzykamy?
— To nie tak. Trudno mi to nazwać dostępnymi słowami. Twoje pragnienie wciągnęło mnie do cielesnej rzeczywistości, a Mariusza odesłało w zawieszenie. To on śnił o tobie. Bardzo realistycznie. Jest przekonany, że spędził z tobą noc.
— I to wszystko zrobiłam ja? Zaciągnęłam ciebie do łóżka, a Mariusza wyrzuci-łam?
— Oboje tego chcieliśmy i oboje to zrobiliśmy.
Rozalia usiadła na łóżku.
— Wyprodukowałam sobie ochroniarza i kochanka w jednym. Ciekawe, kim jeszcze się okażesz?
Zastanawiał się przez moment, czy powiedzieć jej swoim o nocnym zdarzeniu, ale stwierdził, że to będzie za dużo jak na jeden raz. Cała ta sytuacja z trudem do niej dociera. Trzeba dawkować stopniowo.
— Do zobaczenia później — powiedział.
Kiedy się odwróciła, przed nią stał Mariusz z ręcznikiem na biodrach.
— Stało się coś? – Zapytał – wyglądasz na lekko przestraszoną?
— Nie, nie. — Rozalia poderwała się z łóżka. — Po prostu obudziłam się i przestraszyłam się, że cię nie ma. Pomyślałam, że mi się przyśniłeś.
— Bez obaw. To nie był sen. Takiej nocy nie da się zapomnieć.
Ratunku! — Wołała rozpaczliwie w myślach. — Co się naprawdę działo? Dlaczego niczego nie jestem pewna? Jak to sprawdzić?.
Zrzuciła z siebie prześcieradło, podeszła do Mariusza i odwiązała mu ręcznik.
— Może jeszcze coś na zakończenie? — błysnęła zalotnie oczyma.
Mariusz podniósł ręce w geście kapitulacji.
— Nie myśl sobie, że jestem jakimś cieniasem, ale naprawdę dzisiaj nie dam już rady. Chętnie umówię się na następny raz. Jesteś absolutnym geniuszem seksu.
— W takim razie zrób to ze mną jeszcze raz. Nie odmawia się geniuszowi — nie dawała za wygraną.
Przylgnęła do niego i próbowała uwiesić się, oplatając go nogami i ramionami.
— Spokojnie, opanuj się. — Mariusz był już lekko zaniepokojony. — Nie musimy bić rekordów?
Rozalia poczuła się zakłopotana.
— Przepraszam, myślałam, że może jeszcze masz ochotę…
— Muszę iść do domu wyspać się. Mam w nocny robotę. Zawsze możesz zadzwonić.
Ubrał się i wyszedł. Rozalia wróciła do łóżka i nakryła się kołdrą. Była przekona-na, że Mariusz uznał ją za fanatyczną nimfomankę i popieprzoną schizofreniczkę. Nie będzie chciał się z nią ponownie spotkać.
Najgorsze było to, że nadal nie wiedziała, z kim właściwie spała. Przekonywała sama siebie, że to musiał być cielesny mężczyzna, a nie jakieś wymyślone zjawisko. Przecież nie śniły jej się żadne drzwi. Nie miała w ogóle snów.
Coś wyrwało ją z tego ciężkiego zamyślenia, odwróciło jej uwagę. Mokre uda. Sięgnęła ręką. To była niewątpliwie sperma. Nawet jeżeli miałaby jakieś wątpliwości, zapach wyjaśniał wszystko. Więc był jednak seks. Tylko, z którym do cholery? Nagle ją oświeciło. — Nie jest ze mną tak źle, skoro potrafię szybko kombinować — ucieszy-ła się z ulgą. Wstała i ostrożnie skierowała się do łazienki, tam wyjęła z szafki kilka patyczków kosmetycznych i zebrała nimi trochę spermy ze swoich ud, następnie za-pakowała je do foliowych torebek ze specjalnym zamknięciem. Zajrzała jeszcze do kabiny prysznicowej, gdzie niedawno kąpał się Mariusz, w nadziei, że znajdzie jego włos, wszystko jedno, z której części ciała. Starannie po sobie posprzątał, ale jeden włosek znalazł się i również trafił do foliowej torebki. Zadowolona z siebie zjadła śniadanie, umyła się i zrobiła makijaż. Zauważyła, że zwykłe codzienne czynności uspokajają ją i przywracają równowagę. Był poniedziałek, ale do pracy szła dzisiaj na drugą zmianę. Wolne przedpołudnie było dla niej najlepszym prezentem po weekendowych przeżyciach. Kiedy się już doprowadziła się do idealnego stanu, wybrała się do apteki i zakupiła identyfikator DNA. Kosztował sporo, ale była zdeterminowana, aby wydać 500 globali. Przynajmniej zasiliła konto konsumenckie. Identyfikator wszedł na rynek niecały rok temu. Kupowali go nieliczni, ale był marzeniem wielu. Analiza własnego DNA, porównywanie go z DNA rodziny, znajomych albo szefa było ekscytujące. Dzięki dostępnemu połączeniu z centralną bazą DNA można było sprawdzić, na przykład, do kogo należała guma do żucia przyklejona do ławki w par-ku, na którą nieopatrznie się usiadło. Łatwiej było zidentyfikować, z kim niewierny mąż lub żona zdradza drugą połowę. Do czego identyfikator wykorzystywali uczniowie w szkołach, nie trzeba chyba opowiadać. W szkolnej toalecie materiału genetycznego jest pod dostatkiem.
Identyfikacja nie była możliwa jedynie w przypadku wysokich urzędników publicznych i innych osób chronionych prawem lub korupcją przed umieszczeniem w bazie. Cena, jaką trzeba było zapłacić za to cudo, była jeszcze do przełknięcia, ale jednorazowe wkłady, w których umieszczało się próbki, kosztowały każdorazowo 50 globali, a w pakiecie były ich jedynie trzy. Identyfikator wyglądał jak kalkulator z dużym wyświetlaczem. Z obu stron podłączało się do niego płytkie, kwadratowe, zamykane pojemniki, w których umieszczano materiał do identyfikacji. Z prawej strony materiał podstawowy, z lewej materiał porównawczy. Po nawiązaniu łączności z bazą urządzenie informowało, do kogo należą próbki, a także jakie występują między nimi różnice i podobieństwa.
Ponieważ w osiedlowej aptece nie dostała identyfikatora musiała podjechać dwa przystanki do pobliskiego centrum handlowego. Nie był to na szczęście moloch, ale średniej wielkości centrum osiedlowe. W tamtejszej aptece mieli identyfikatory. Rozalia dokonawszy zakupu, pośpiesznie wróciła do mieszkania, nie mogąc się już do-czekać, kiedy porówna znaleziska z kabiny prysznicowej i swoich ud ze swoją śliną. To, że sperma mogła być wymieszana z jej wydzielinami, nie miało znaczenia. Identyfikator potrafił rozróżnić DNA znajdujące się w jednej próbce, nawet jeżeli należały do kilkudziesięciu osób.

Rozłożyła urządzenie na stole, podłączyła pojemniki i najpierw sprawdziła, czy działa prawidłowo, zgodnie z załączoną instrukcją. Z jednej strony umieściła swój włos z drugiej ślinę. Identyfikator rozpoznał jej DNA. Na monitorze pojawiły się jej dane — imię, nazwisko, data urodzenia i zdjęcie oraz stan konta konsumenckiego. Teraz przystąpiła do właściwego zadania. W płytce z materiałem podstawowym umieściła włos Mariusza. Taką przynajmniej miała nadzieję. Rzeczywiście włos należał do Mariusza Kosowskiego. Wnętrze drugiej płytki posmarowała tym, co zebrała z siebie. Niecierpliwie czekała na wynik, nerwowo splatając dłonie. Wreszcie na ekranie wyświetlił się wynik. Zidentyfikowano dwie substancje. Jedna należała do Roza-lii, druga nie miała DNA. Rozalia, nie zastanawiając się ani chwili, odłączyła wykorzystane próbki i podłączyła jedną płytkę z ostatniego, trzeciego zestawu. Znowu to samo. Jej DNA i nie zidentyfikowana substancja naturalna nie mająca kodu genetycznego. Poczuła, że kręci jej się w głowie. — Zwariowałam — myślała gorączkowo — wychodzi na to, że kochałam się sama ze sobą i miałam wewnętrzny wytrysk. Ode-zwał się sygnalizator dźwiękowy. Czas iść do pracy. Zastanawiała się, czy nie zostać w domu i upić się do nieprzytomności. Szybko jednak zarzuciła ten pomysł. Siedzenie w czterech ścianach tylko nasili jej niepokój. W pracy nie będzie czasu, aby o tym myśleć. Oby tylko On się nie pokazał.