Tekst zainspirowany utworem zespołu Shamrock pt.: "Opowieść"
-----------------------------------------------------------------------
Kiedy przybył do miasta zapadał już zmrok. Było mu to
nawet na rękę. Mógł od razu wziąć się do pracy. Zawsze pracował po zmroku.
Wtedy ludzi bardziej się otwierają i zaczynają rozmyślać.
Cały dzień spędził w drodze. Nie miał pojęcia ile
przeszedł kilometrów. Nigdy ich nie liczył. Szedł przed siebie, chcąc dotrzeć
do miejsca, po którym wiele sobie obiecywał. Miasto leżało na północnych
rubieżach regionu, w którym od dawna działał. Nie było ani duże, ani małe,
ludzie żyli tutaj zwyczajnie. Właśnie tego poszukiwał.
Ciężkie, nisko wiszące chmury, towarzyszące mu w
wędrówce, teraz zamieniły się w deszcz. Nie była to silna ulewa, ale też nie
słabe opady. Po prostu taki deszcz, jakiego potrzebował. Sam go przecież
sprowadził. Deszcz stał się jego kompanem do tego stopnia, że chwilami czuł się
jakby stanowili jeden byt. – Może i ja pochodzę z tych chmur? – zastanawiał się
czasami pól żartem pół serio.
Poprawił wielki wór, przewieszony przez ramię i ruszył
główną ulica miasta. Za nim szedł deszcz. Przybysz przyglądał się uważnie
kamienicom i zaglądał do okien. Toczyło się za nimi normalne, przyziemne życie,
ale on wiedział, że musi sięgnąć głębiej. W umysły i dusze. Tam kryły się
najcenniejsze skarby. Po nie właśnie przyszedł.
Kroczący zawsze tuż za nim deszcz otumaniał i usypiał
miasto. Ludzie byli wtedy mniej czujni, bardziej melancholijni i niezwykle
czytelni. Spokojnym, ale równomiernym krokiem szedł ulicą ogarniając i
zagarniając to czego potrzebował. Praca szła sprawnie i był zadowolony z jej
efektów. Przemierzył już prawie całe miasto i postanowił zrobić sobie przerwę.
Na narożniku dwóch ulic zauważył bar. Zwyczajny, skromny,
w którym można napić się piwa lub czegoś mocniejszego i coś nie coś przekąsić.
Bar o niezbyt wyszukanym wystroju, ale żadna speluna. Wszedł nie spojrzawszy
nawet na jego nazwę. W środku siedziało kilkanaście osób nad kuflami i
kieliszkami. Nie zwrócili na niego uwagi. On na nich też nie. Miał już
zapełniony wór, a oni nie byli w stanie dostarczyć mu niczego ciekawego. Usiadł
przy barze nie zdejmując swojego skórzanego płaszcza i zapytał znudzonego barmana,
czego można się napić.
- Piwo i whisky – odparła barman bez entuzjazmu.
- A co pan poleca?
Barman wzruszył ramionami.
- Co kto woli – promocja nie należała do jego mocnych stron.
- W takim razie poproszę whisky.
Barman sprawnie napełnił szklankę i podsunął Przybyszowi.
Ten wypił na jeden raz i poprosił o jeszcze jedną.
- Sympatyczne miasto – znowu próbował zagadnąć barmana.
- Nudne – ocenił barman znowu napełniając szklankę. – Nic
się tu nie dzieje.
- A jednak toczy się chyba jakieś życie – przekonywał
Przybysz. – Ludzie mają swoje sprawy, problemy, radości. Marzenia.
- Jakie tam życie – skrzywił się barman i machnął ręką. –
Beznadzieja.
Dopiero teraz Przybysz zorientował się, że barman musiał
znaleźć się w zasięgu jego i deszczowych chmur. Tylko to mogło tłumaczyć
apatię. A może po prostu należał do tego typu ludzi. Przybysz spotykał takich.
Od nich niczego nie był w stanie wyciągnąć, bo sami niczego nie mieli. Zupełnie
jak on.
Dał spokój barmanowi i skupił się na sączeniu swojej
whisky. Uwielbiał ten uwodzący, mocny smak, przyjemny dreszczyk rozchodzący się
po jego ciele i dźwięk uderzających o szkło kostek lodu, które barman raczył
wrzucić do szklanki. Zamknął oczy i oddawał się małej przyjemności. Odstawił
szklankę i chciał poprosić barmana o zakąskę, ale nie było go na swoim miejscu.
– Pewnie zmył się na zaplecze – pomyślał, - za dużo zadawałem pytań.
Rozejrzał się po barze. Po gościach przy stolikach
zostały tylko kufle i szklanki. Był sam?
- Dobry wieczór – usłyszał głos tuż obok siebie. Kobiecy
głos.
Odwrócił głowę. Na barowym stoliku siedziała kobieta w
jego wieku. Dobrze utrzymana „czterdziestka” z sięgającymi do ramion, prostymi
włosami koloru miedzi i lekko piegowatą twarzą. Ubrana w czerwoną bluzkę z
dużym dekoltem i obcisłe dżinsy wniosła sporo ożywienia do nudnego baru.
- Witam – obrócił w jej kierunku. – Jesteś tutejsza?
- Nawet bardzo – uśmiechnęła się rozbawiona. – Jestem
właścicielką baru. Mam na imię Esperanza. Podobnie jak bar.
- Bar Esperanza. Nawet nie zwróciłem uwagi – przyjrzał
się jej uważniej.
- Smakuje ci drink?
- Dobra whisky – pochwalił i dodał łyżkę dziegciu mówiąc,
że barman nie należy do zbyt rozmownych i gdzieś się ulotnił.
- Powiedziałam mu, że na dzisiaj może skończyć pracę –
wyjaśniła. – Poza tym nie oczekuj wylewności od człowieka, który stracił nadzieję.
- Skąd tak dobrze znasz swojego pracownika? – Zdziwił
się. – Zwierzał ci się ze swoich prywatnych spraw?
- Potrafię rozpoznać ludzi, którzy stracili nadzieję –
Esperanza sięgnęła po stojącą na barze butelkę whisky i nalała sobie odrobinę.
– Ty pewnie też coś o tym wiesz?
- Nie rozumiem o czym mówisz.
- Kto traci wszystkie marzenia, traci też nadzieję, a nie
ma bardziej przygnębiającego widoku od człowieka bez grama nadziei – podała
gościowi miseczkę z solonymi orzeszkami.
- Prowadzisz bar czy jesteś psychologiem? – Zaśmiał się sucho
i zaczął chrupać orzeszki.
- Doskonale wiesz o czym mówię – Esperanza spojrzała mu
prosto w oczy. – Zabierasz ludziom marzenia. Wnikasz do ludzkich umysłów,
przemierzasz korytarze ich wyobraźni, wyszukując najskrytszych myśli.
Codziennie. Z roku na rok. Z pokolenia na pokolenie. Często jest to jedyne, co
posiadają, pewni, że tego nikt im nie odbierze. Mając marzenia, nie tracą
nadziei. Ty im to odbierasz. Później wyglądają jak ten barman. On nie pochodzi
z tego miasta. Odebrałeś mu wszystko jakiś czas temu, ale to już kres twojej
działalności. Trudno było cię znaleźć, ukrytego w deszczu.
Nie miał już wątpliwości, że Esperanza nie jest zwykłą
mieszkanką miasta. Kątem oka zlustrował bar. Nadal był pusty i cichy. Coś go w
tej ciszy zaniepokoiło. Nie potrafił tego określić.
- Na mnie już czas – dopił whisky. – Zatrzymałem się
tylko na chwilę.
- Ile ich masz? – Spojrzała na znajdujący się między nimi
wór oparty o bar.
- Ile mam czego? – Bębnił palcami i blat baru.
- Ludzkich marzeń. Przez sto lat musiało się ich
nazbierać. Sto ludzkich lat to dla was niewiele, a ileż to ludzkich marzeń –
wypiła whisky i zagryzła orzeszkami. – W tym mieście chciałeś zakończyć misję i
wrócić do swojego świata. Liczysz na to, że imponujący połów zachwyci twoich
pobratymców.
- Masz rację – nie było sensu ukrywać przed nią kim jest
i skąd pochodzi. Rozpoznała jego a on ją. – Nie przypadkowo nasz wybór padł na
ten świat. Po co tak marnym istotom marzenia? Przecież i tak ich nie zrealizują
podczas swoich krótkich bytów. Przydadzą się nam.
- Słabo poznałeś ten świat i jego ludzi – wetchnęła
Esperanza. – Co do was, to cały twój wysiłek i tak poszedłby na marne. Marzenia
nie utrzymają się w twoim świecie, tak jak życie nie zaistnieje na zimnej i
ciemnej planecie. Zniszczyliście swoje marzenia sądząc, że nie będą wam
potrzebne, ale przeliczyliście się. Teraz powoli obumieracie i chcecie je
reanimować, ale jest już za późno. Minęło zbyt wiele czasu. Wasz świat jest
wyjałowiony. Nie macie nawet imion.
Przybysz wstał od baru. Zarzucił na plecy wór.
- Jak na strażniczkę tego świata słabo się spisałaś –
prychnął. – Przez sto waszych lat nie byłaś w stanie mnie namierzyć. Nie
uchroniłaś swoich ludzi. Teraz jest już za późno.
- Jestem strażniczką wielu światów. Tych, które mnie
zechcą. Nie narzucam się nikomu. Byłam kiedyś w twoim świecie, ale orzekliście,
że nie jestem potrzebna. W tym świecie ludzie mnie potrzebują – uniosła w górę
prawą brew, - a ja nie pozwolę ich skrzywdzić.
- Nie przeszkodzisz mi – zapiął swój płaszcz. – Wyjdę
teraz z baru i opuszczę miasto razem z deszczem.
Podszedł do drzwi, ale okazało się, że są zamknięte.
Szarpanie za klamkę nic nie pomogło. Odwrócił się zaniepokojony. Esperanza spokojnie
siedziała przy barze.
- Nie można wyjść z baru, którego nie ma. Nie da się
opuścić miasta, które nie istnieje – wyjaśniła przybyszowi. – Wiedziałam, że
zainteresuje się to miasto. Odległe od centrum tego świata, żyjące na uboczu. W
takim mieście marzenia są szczególne silne, świeże, pozbawione wszelkich
naleciałości mogących je osłabić, stępić. Wiedziałam, że nie odmówisz sobie
wizyty w takim miejscu. Stwierdziłeś, że to będzie znakomite ukoronowanie
twojej misji. Dlatego wymyśliłam to miasto. Nie mogąc cię wytropić zarzuciłam
przynętę. Słyszysz tę ciszę? – uniosła rękę. – Nic jej nie zakłóca. Nawet
deszcz.
Przybysz rzucił się do okna. Też było zamknięte. Za
szybą, o którą nie uderzały krople deszczu, panował mrok wypełniony gęstą mgłą,
przypominającą szary pył. Jego niepokój zmienił się w przerażenie, kiedy zdał
sobie sprawę, że nie ma przy sobie worka z marzeniami. Zniknęła też Esperanza.
– Na pewno uciekła tylnym wyjściem, tak jak barman – myślał gorączkowo
Przybysz. Wybiegł za bar na zaplecze. Na końcu niewielkiego pomieszczenia
znajdowały się drzwi. Otworzył je bez problemu. Buchnął na niego mrok i
gęstniejący pył. Zawahał się przez chwilę, ale wiedział, że musi odzyskać swój
wór. Wszedł więc w mrok i pył, a wtedy zamknęły się za nim drzwi. Stał
zdezorientowany. Zapragnął wrócić, ale drzwi już nie było. Zniknął też bar i
miasto. Znajdował się w przygnębiającej otchłani.
A więc wrócił.
To był jego świat.
Bez marzeń i nadziei.
W ciemnościach zamajaczyły dwie postacie. Kobieta i mężczyzna.
Oni wysłali go z misją.
- Wróciłeś – odezwała się kobieta. – Przyniosłeś to ze
sobą?
- Nastąpiły pewne komplikacje – przełknął ślinę. –
Dopadła mnie strażniczka tamtego świata.
- Źle – skwitował mężczyzna. – Bardzo źle.
- Na szczęście nie wszystko stracone – uspokoił ich.
Zawsze wkładał kilka marzeń do wewnętrznych kieszeni
swojego płaszcza. Były duże i bezpieczne sporo mogły pomieścić. Rozpiął płaszcz
i sięgnął do kieszeni. Kiedy wyjął i otworzył dłoń był na niej tylko szary pył.
- Są jeszcze inne światy – otrzepał ręce. – Można tam
spróbować – nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego wysiłek poszedł na marne.
- Obawiam się, że nie mamy już czasu – odparł mężczyzna.
*
Esperanza rozwiązała wór z marzeniami. Nie wszystkie
zachowały się w dobrym stanie, niektóre nie nadawały się do użytku, ale to, co
mogła przywróciła ludziom. Pozostałym pomogła zasiewając w nich nowe marzenia.
Po zakończonej pracy udała się do prawdziwego miasta i prawdziwego baru, w
którym barman przywitał ją z uśmiechem.
- Dawno cię nie widziałem Esperanzo. Dobrze, że jesteś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz