W pojedynkach literackich odpadłem w I turze. Ale tekst tutaj wrzucam. Tematem był "cukier waniliowy". Interpretacja dowolna. Inspiracją do mojej opowieści była stara irlandzka ballada "Whisky in the jar".
-------------------------------------------------------------
Na drodze prowadzącej przez las zawsze napatoczy się ktoś, kogo można
złupić. Nie inaczej było tym razem. Siedział na wielkim pniu i liczył
pieniądze. Miał ich całą torbę. Złote i srebrne monety. Torba też była niczego
sobie. Z porządnej skóry, zapinana na klamrę zakończoną żelaznym okuciem. Tak
był zajęty przeliczaniem, że nie zauważył jak nadszedłem. Zawiązałem sobie
chustę na twarzy. Zasunąłem na czoło kapelusz, wydobyłem pistolet i wrzasnąłem,
że ma oddawać pieniądze, bo inaczej nie dożyje obiadu.
Nawet nie próbował sięgać po swoją broń. Rzucił mi pod nogi torbę z
dźwięczącą zawartością. Kazałem mu się rozebrać, wejść do lasu i liczyć do
tysiąca. Potem chwyciłem torbę i popędziłem do wsi. Do mojej Molly.
Dawno już nie odwiedzałem ukochanej kobiety. Dlatego wyglądała na
obrażoną kiedy mnie zobaczyła. Rzuciłem na stół torbę z monetami. Powiedziałem,
że teraz możemy zacząć nowe życie. Molly rzuciła mi się na szyję. Nie pytała
skąd mam pieniądze. Wiedziała czym się trudnię.
- Co z tym człowiekiem? Żyje? – Popatrzyła mi w oczy.
- No, co ty kobieto! Jestem rabusiem, ale nie morduję.
Opowiedziałem, co z nim zrobiłem. Chyba jej ulżyło. Zaprosiła do stołu i
podała, co miała najlepszego. Pajdę chleba posmarowaną grubo masłem i posypana
cukrem waniliowym. Lubię takie proste jedzenie, ale już niedługo będziemy jadać
lepiej. Później napiłem się whisky i poszliśmy spać. Prawie zapomniałem jak się
śpi z moją Molly.
W nocy obudził mnie silny łomot. Poderwałem się na łóżku. Molly nie było
przy mnie. W wyłamanych drzwiach stał mężczyzna. Ten, którego ograbiłem.
Celował we mnie z pistoletu. W mgnieniu oka sięgnąłem po swój, leżący przy
łóżku i bez wahania wypaliłem. Prosto w jego serce. Upadł na twarz. Wtedy do
izby wpadła Molly. Poderwałem się, żeby wziąć ją w ramiona, ale ona uklękła
przy martwym mężczyźnie, objęła go i zaczęła opłakiwać. Mówiła do niego po
imieniu. W głowie mi się zakręciło. Chwyciłem za torbę i półnagi wybiegłem z
chaty. Gonił mnie krzyk Molly, który obudził całą wieś.
Teraz siedzę w celi z kulą u nogi i patrzę przez małe, zakratowane
okienko jak stawiają szubienicę. Strażnik przyniósł mi właśnie ostatni posiłek.
Pajdę chleba z masłem i cukrem waniliowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz