E. D. 30
15 kwietnia
Po raz drugi wyciągnął z kieszeni swojej kurtki kartę papieru. Podobnie jak w po przednim przypadku nie miał pojęcia, kiedy i w jaki sposób znalazł się w jej posiadaniu. Po pierwszej kartce był szczególnie wyczulony i rozglądał się uważnie w każdym miejscu, w którym się znajdował – w naziemnym promie, na przystanku, na ruchomych chodnikach, mijając stanowiska sterowania poszczególnymi segmentami montażu, wreszcie na swoim własnym stanowisku. Wszędzie wyglądał podejrzanych osób i sytuacji, co chwilę klepał się po kieszeniach, ale nikogo nie przyłapał. Znalazł za to drugą kartkę. Gdy już zamknął za sobą drzwi mieszkania, włączył przyciemnienie okien i usiadł na fotelu, rozwinął ją. Tak jak poprzednia była złożona na czworo. Znowu wielkie litery, napisane odręcznie. Znikały miej więcej po minucie. Papier ulegał ekspresowemu rozkładowi. W mgnieniu oka na jego dłoni zmienił się w białe granulki, potem w jeszcze drobniejszy proszek, aż wreszcie zniknął, pozostając jedynie porozrzucanym zbiorem atomów niewidocznych gołym okiem. Bardzo dokładnie umył ręce, wychodząc z założenia, że nigdy nie wiadomo,czy papier nie został nasączony jakimś świństwem. Mydląc obficie dłonie zastanawiał się, czy to już koniec dziwnych liścików, i przypominał sobie poprzedni. W czasach, kiedy treść zapisana na papierze praktycznie nie występowała, a w szkołach nie uczono odręcznego stawiania liter, sam widok takiego zjawiska musiał budzić zdziwienie, a co dopiero ich treść. Zdanie z pierwszej kartki było dla niego całkowicie niezrozumiałe. Nie miał pojęcia, o co w nim chodzi i kogo dotyczy. Drugi napis to już jawna profanacja. No, może niezupełnie jawna, ponieważ wiedział o niej tylko on. Przynajmniej taką miał nadzieję. Oczywiście treść kartek znał jeszcze ich autor, tajemniczy kartkopisarz. Zakładając, że ktoś taki istniał. Biorąc pod uwagę, że kartki zwyczajnie pojawiały się w jego ubraniu, mogła to być robota jakiegoś ducha. Chyba, że napis wywoływany był na odległość.
Intuicja podpowiadała mu, że nie jest przypadkowym adresatem tych słów, a to nie nastrajało optymistycznie. Ich treść oznaczała koszmarne kłopoty.Poważnie brał pod uwagę, że wiadomość, o którą nie prosił, podrzucili mu Doskonali, aby sprawdzić jego reakcje. Gdyby tylko wiedział, jakiej reakcji
oczekują. Formalnie, jako sumienny obywatel, Falun Mortensen powinien teraz poinformować o wszystkim SOPD, czyli Służby Ochrony Procesu Doskonalenia albo SNRP − Służby Nadzoru Reszty Populacji. Ale nie zrobił tego. Po pierwsze nie był całkowicie sumiennym obywatelem. Po drugie − co miał im powiedzieć? Napisy zniknęły, papier stał się częścią atmosfery. Nie miałby, więc niczego na potwierdzenie swoich słów. Służby mogły równie dobrze przyjąć obywatelskie zawiadomienie, jak i uznać go za wariata albo, co gorsza, dojść do wniosku, że ton on jest twórcą tych haseł.
Druga możliwość to poinformowanie stowarzyszenia, równie fatalna jak poprzednia. Gotów był założyć się o cokolwiek, że Vaduz Polder, przewodniczący Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Odrębności Natury Ludzkiej wpadnie w panikę i zostawi go samego z tym problemem albo doniesie Doskonałym.
DWUNASTA WARSTWA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz