- Czy mogę usiąść obok?
Ten, który pytał miał jasną cerę i gęstą brodę. Rudawą z mnóstwem
srebrnych kosmyków. Z cała pewnością nie pochodził z tych stron. Ten, który
siedział też nie pochodził stąd. Miał za sobą długą podróż. Karczma, w której
teraz siedział, usytuowana na skraju niewielkiego miasta, leżącego na szlaku
handlowym, była ledwie etapem, miejscem chwilowego odpoczynku.. Ten, który stał
też wyglądał jakby miał za sobą parę dni wędrówki. Nie wypadało, żeby tak stał.
- Proszę, przysiądź się.
Nowo poznany zajął miejsce. Na stole postawił swój posiłek. Obaj jedli to
samo. Jedyne danie w jadłospisie. Gospodarz i jego żona nie bardzo chyba dbali
o klientów. W obszernej izbie było ich ledwie trzech. Dwaj, którzy właśnie
zadziergnęli znajomość i trzeci, który zdawał się drzemać na drugim końcu.
- Nie chciałem naruszać spokoju – odezwał się ten, który stał, a teraz
usiadł, - ale od kilku dni podróżuję samotnie i chciałem w końcu z kimś
porozmawiać.
- Ja też podróżuję sam. To męczące i nudne.
- Jestem kupcem. Wędruję z północnego wschodu.
- A ja z dalekiego wschodu. – Właściwie nie musiał tego mówić. Kolor
włosów i rysy twarzy wszystko wyjaśniały. – Lecz nie jestem kupcem, ale
uczonym.
- W jakich naukach specjalizujesz się?
- W ścisłych. Ale też w medycynie.
- Podziwiam takich jak ty.
- A ja zawsze podziwiałem kupców. Ich zdolności i odwagę.
Kupiec nachylił się do uczonego.
- Widzisz tego tam – mówił o trzecim gościu karczmy. – Niby śpi, ale mam
wrażenie, że nas obserwuje.
- Dlaczego miałby nas obserwować?
- Na szlaku można spotkać różnych ludzi. A ja wiozę cenny prezent –
położył rękę na zawiniątku przytwierdzonym do pasa.
- Ja również – uczony upewnił się, że ma przy sobie swój tobołek. – A
dokąd właściwie jedziesz?
- Tak szczerze mówiąc do dokładnie nie wiem. Pewien jestem jedynie, że
musze zmierzać w kierunku wschodnim – przyznał kupiec nieco zawstydzony. –
Dziwne jak na kupca.
- Dziwne jest to, że i ja podążam na zachód, ale nie do końca znam miejsce,
do którego muszę dotrzeć.
- Jesteś uczonym. A wy lubicie tajemnice. Możecie wtedy nad nimi pracować
i odkrywać nowe prawidła.
- Gdybyś znał powód i impuls, dla którego wyruszyłem zdziwiłbyś się –
uczony uważniej przyglądał się drzemiącemu człowiekowi.
- Widzę jednak, że coś wieziesz – rzekł kupiec. – Jeśli to coś
konkretnego, to znaczy, że wiesz do kogo jedziesz. Zabrałeś ze sobą prezent,
podobnie jak ja.
Coś zakłóciło ich konwersację. Ten, który drzemał już nie drzemał. Stał
teraz nad nimi. Miał ciemną karnację. Czarne, gęste włosy opadały na ramiona.
- Wybaczcie, że zakłócam spokój, ale usłyszałem waszą rozmowę. Chciałem
zapewnić, że nie mam złych zamiarów i podobnie jak wy, wyruszyłem kilka dni
temu w podróż. W swoich stronach, na południowym wschodzie, jestem szanowanym
sędzią.
Mimo przyjaznego tonu spoglądali nieufnie.
- Usłyszałeś o czym mówimy siedząc na drugim końcu karczmy? –
niedowierzał uczony.
- Sam się zdziwiłem, ale widać dobra tutaj akustyka – wyjaśnił sędzia.
- Myśleliśmy, że śpisz. Dlaczego udawałeś? – chciał wiedzieć kupiec.
- Ponieważ obawiałem się czy nie jesteście opryszkami namawiającymi się,
żeby na mnie napaść – wyjaśnił ze wstydem. – Wiozę cenny prezent.
- Może jeszcze nam powiesz, że też jedziesz na zachód? – zaśmiał się
kupiec.
- Dokładnie tak – odparł zupełnie poważnie sędzia.
Uczony zaprosił go, aby usiadł. Przez chwilę jedli w milczeniu.
- Jedno nie daje mi spokoju – nie wytrzymał kupiec. – Jestem
przyzwyczajony do długich podróży. Uczony zapewne mniej, ale także podróżuje.
Nie rozumiem jednak dlaczego ty, człowiek na takim stanowisku, porzuciłeś swoją
funkcję i jedziesz nie wiadomo gdzie.
- Wiem kogo szukam i wydaje mi się, że wy również – sędzia przyglądał się
im uważnie. – Zrozumiałem to siedem dni temu. To najważniejsze, co spotkało
mnie w życiu. Wszystkie tytuły i stanowiska są w porównaniu z tym nieważne. On
jest na tym świecie od tygodnia.
Uczony i kupiec pokiwali głowami. Oni także zrozumieli coś tydzień temu.
Właściwie nie rozumieli wszystkiego, ale wiedzieli, że muszą jechać.
- Jak go znajdziemy? Jak go poznamy? – zmartwił się kupiec.
Ani uczony, ani sędzia nie potrafili odpowiedzieć na te pytania. Pomoc
przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony.
- Szukajcie dziecka – mruknęła żona karczmarza, która podeszła posprzątać
ze stołu.
- Nie tylko ty podsłuchiwałeś – mruknął uczony do sędziego.
- Tu jest dobra akustyka – odcięła się żona karczmarza. – Szukajcie
dziecka.
- Dziecka? Niby skąd możesz to wiedzieć? – sędzia spojrzał na nią
groźnie.
- Karczmarze wszystko wiedzą – rozległ się potężny głos karczmarza, który
też stanął przy stole. – Idźcie na zachód i szukajcie dziecka.
– Co jeśli zbłądzimy po drodze? – kupiec wyraził obawę.
- Idźcie za nią – karczmarz spojrzał w górę. – Jak dotychczas. Ona was
zaprowadzi. Jeśli zaraz wyruszycie, za siedem dnia powinniście być na miejscu.
Trzej wędrowcy pożegnali się i wyszli przed karczmę. Sędzia spojrzał w
górę.
- W nocy wygląda jak inne, a za dnia nie znika. Nawet Słońce jej nie
przyćmiewa.
- Możesz to wytłumaczyć? – kupiec zwrócił się do uczonego.
- Teoretycznie tak – westchnął uczony niezbyt przekonująco.
Ruszyli w drogę. Gdy na chwilę obejrzeli się za siebie nie widzieli już
karczmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz