Centrum Handlowe „Cytadela” znajdujące się w samym
centrum miasta nie otrzymało swej nazwy przypadkowo. W zamierzchłych czasach
wznosiły się w tym miejscu fortyfikacje nazywane właśnie Cytadelą. Później fort
obrócił się w ruinę, a przestrzeń wypełnił duży, urokliwy park. Wyciszone,
zielone miejsce z drzewami, łąką, ogrodami, ścieżkami spacerowymi, amfiteatrem,
oczkiem wodnym, pomnikami i rzeźbami. Na obrzeżach znajdował się cmentarz wojskowy
poświęcony pamięci żołnierzom, którzy kiedyś ze sobą walczyli, a teraz
spoczywali razem.
Ten okres należał już do przeszłości. Stratedzy DKM
uznali, że tak atrakcyjny ka-wałek ziemi w centrum Poznania musi być wykorzystany
w sposób racjonalny i zdecydowali o budowie centrum handlowego. Przekonywano,
że elementy zieleni umieści się w pasażach handlowych, po których też można
spacerować, robiąc przy okazji zakupy. Istotnie w nowej galerii postawiono
donice z pluszowymi drzewkami i krze-wami. Pomniki upamiętniające poległych
przeniesiono na cmentarz komunalny. Wyburzono okalające park osiedla
mieszkaniowe, bo przecież potrzebne było miejsce na parkingi. Tych, którzy
protestowali, przedstawiano jako wichrzycieli zagrażających rozwojowi miasta.
Skazano ich na wysokie kary finansowe, z których już się nie podnieśli. Tkwili
teraz w zamkniętym kole spłacania długów, zaciągania nowych, pracy w „Cytadeli”
przy rozładunku towaru oraz obowiązkowych zakupów.
Rozalię zawsze przerażał ten moloch. Dwadzieścia
kilometrów kwadratowych po-wierzchni całkowitej, pełnych spoconych ludzi
targających olbrzymie wózki wypchane owocami konsumpcji, wrzeszczące dzieciaki,
młodociane zbiry szukające zaczep-ki, złośliwe moherowe staruchy, kieszonkowcy,
a przede wszystkim kolejki. Wszędzie kolejki — na parking, po koszyk, po
wędliny, po sery, do kasy, do restauracji, po lody, do bawialni dla dzieci, do
działu ze sprzętem RTV, do działu ze sprzętem AGD, do sklepu z upominkami, do
sklepu z odzieżą, do kręgielni, do gier i zabaw dla dzieci, do kina, do apteki
sprzedającej dopalacze i znowu na parking. I jeszcze nieustannie dudniąca
muzyka. Ludzie to uwielbiali albo udawali, że uwielbiają. Rozalia nienawidziła
tego miejsca. Już z daleka wielki gigantyczny neon z godłem galerii przyprawiał
ją o mdłości.
Leszczak skierował samochód do specjalnego wjazdu
przeznaczonego tylko dla wyższego personelu Centrum Handlowego, pracowników
ochrony i funkcjonariuszy Departamentu Konsumpcji Masowej.
— Proszę udać się po wózek, czekam przy wejściu H7c
— rozkazał. — Ucieczka nie ma sensu — dodał zupełnie niepotrzebnie, bo Rozalia
doskonale wiedziała, że nie ma dokąd uciekać. Dekaemy znajdą ją wszędzie.
Dojście do hangaru z wózkami, załapanie się na
wózek i droga do wejścia H7c za-jęło jej pół godziny. Musiała poczekać, aż
wózki pobierze wycieczka szkolna ze wsi Paździerzówka. Dzieci przyjechały
wykonać plan konsumpcyjny za rodziców. Kiedy dotarła do Leszczaka, ten był
bardzo zniecierpliwiony.
— Co tak długo? Już chciałem wysyłać list gończy.
— Była ...
— Nieważne, idziemy. Zaczniemy od RTV AGD. Czego
pani potrzebuje?
— Z tego działu wszystko już posiadam...
— Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! — Leszczak
poczerwieniał a w kącikach ust pojawiła się spieniona ślina. — Mam o tobie
wszystkie informacje! Twoja lodów-ka ma pięć lat, pralka cztery, a telewizor
siedem. Już czas na produkt nowej generacji!
— Moje sprzęty są sprawne – Rozalia od dłuższego
czasu była przygotowana na jego wybuch. Takie typki jak Leszczak były do bólu
przewidywalne.
— Jeszcze jeden sprzeciw i wlepię ci mandat karny w
wysokości 200 globali! — Leszczak poczerwieniał z wściekłości. — Następny
mandat wyniesie 500 globali!
Rozalia miała ochotę płakać, ale stwierdziła, że
nie da satysfakcji wieśniakowi.
Szli wzdłuż regałów ze sprzętem, a Leszczak
wskazywał Rozalii, co ma ładować do wózka.
— Zegar wielofunkcyjny, MP6, czajnik z filtrem,
minipiekarnik, telewizor 32 cale.
— Wolę 21 cali.
— Ja decyduję...
— Jestem klientem i ja decyduję.
— Nie, jeśli klient doprowadzany jest w trybie
przymusowym.
— Co za różnica, ile cali ma telewizor...
— Zamknij się ty, wredna suko! – wrzasnął tak, że poczuła
na twarzy kropelki jego śliny.
— Ty chamie! — odcięła się. — Jesteś prymitywnym
burakiem i założę się jeszcze, że impotentem!
Leszczak zamachnął się na Rozalię. Zmrużyła oczy,
oczekując ciosu. Ręka Lesz-czaka nie doszła na szczęście do jej twarzy. Coś ją
powstrzymało. To była ręka innegomężczyzny. Wyrósł jak spod ziemi, większy o
głowę od Leszczaka chwycił mocno jego przegub.
— Dlaczego pan bije kobietę? — zapytał, nie
puszczając jego ręki.
— Nie twoja sprawa, jestem urzędnikiem
Departamentu...
— To w niczym pana nie usprawiedliwia.
Leszczak zaczął się wściekle szarpać.
— Puszczaj! Puszczaj, bo pożałujesz!
— Proszę bardzo.
Nieznajomy wybawiciel puścił przegub Leszczaka, a
ten runął na półkę z telewizorami. Chwycił się jednej z nich, ale nie utrzymał
równowagi. Razem z telewizorem walnął na podłogę i rozbił idealnie płaski
ekran. Rozalia zauważyła kątem oka dwóch ochroniarzy idących w ich kierunku.
— Dziękuję, że stanął pan w mojej obronie — wyszeptała
do nieznajomego obrońcy, który z rozbawieniem spoglądał na usiłującego powstać
Leszczaka. — Czy może pan powiedzieć strażnikom, jak było?
— Myślę, że nie ma takiej potrzeby.
— Jak to?
— Sama pani zobaczy.
To mówiąc, zniknął za regałem.
(...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz