Posępny wzrok Opiekuna Twierdzy utkwił w trzech zwęglonych
bryłach o czarnej, chropowatej powierzchni. Sięgały mu do kolan i ziały
martwotą. Taki widok nie był dla niego nowością, ale tym razem wszystko zdarzyło
się tutaj. Na dziedzińcu między pierwszą a drugą kopułą. Ich głęboka czerń na
jasnej powierzchni plastobetonu potęgowała odczucie niepokoju połączonego z
przygnębieniem. To nie był klasyczny atak, żadna próba szturmu. Jeszcze nie.
Wysłali wiadomość, ostrzeżenie, próbkę możliwości, sygnał, że przed niczym się
nie cofną, aby osiągnąć cel.
Zdobyć Twierdzę. Zadanie wydawało się niezwykle trudne,
graniczące z niemożliwym. Każda kopuła miała własny, niepowtarzalny system
obronny, więc przedarcie się przez jedną, nie oznaczało automatycznie otwartej
drogi do pozostałych. Nad złamaniem dostępu do kolejnych kopuł trzeba było
popracować, ale Opiekun zakładał, że sprawa nie jest zbyt odległa w czasie. Oni
mieli swoją broń z pomocą, której siali strach, panikę i śmierć.
Przy kopułach uwijali się wartownicy sprawdzający
zabezpieczenia. Chcieli pokazać, że wszystko jest pod kontrolą i panują nad
obiektem. Opiekun wiedział, że tak nie jest. Rozmyślania przerwał zastępca,
który przyszedł złożyć meldunek. Jeszcze tego tu brakowało, westchnął ciężko
Opiekun, patrząc na łysiejącego osobnika z ptasim nosem i małymi, kaprawymi
oczkami. Rumiana zazwyczaj twarz była teraz mocno blada.
- Dostali się przez komunikatory – stwierdził fakt dobrze
już wszystkim. – Zmieniliśmy częstotliwość – dodał, chociaż wiadomo było
powszechnie, że po każdym ataku częstotliwości przestrajały się automatycznie.
- Rozszyfrowali poprzednią częstotliwość, rozszyfrują i
tę, i następne – mruknął Opiekun. – Wrzucają na fale inteligentną broń, która
całą robotę wykonuje za nich. Zawsze znajdzie drogę do celu. Trzeba przerwać
komunikację między kopułami.
- Ale w jaki sposób będziemy się wtedy porozumiewać?
- Nie będziemy. Podzielimy się na zespoły. Każdy z nich
dostanie do pilnowania przestrzeni międzykopułowej. Dwa razy dziennie,
wyznaczeni ludzie z sąsiadujących kopuł, będą spotykać się w śluzach, zdawać
meldunki i przekazywać je dalej.
- Jak długo możemy się tak utrzymać? – dopytywał zastępca.
– Przestajemy panować nad sytuacją. Pozostaje mieć nadzieję, że naukowcy szybko
coś wymyślą.
Słowa o „nie panowaniu nad sytuacją”, wypowiedziane w
liczbie mnogiej, skierowane były w rzeczywistości pod adresem Opiekuna. Po
latach nieudolnego poszukiwania haków i słabych stron, zastępca zwietrzył
szansę. W obecnej sytuacji, nawet tak wybitny Opiekun wydawał się być bezradny.
Kryzys zdawał się być szansą dla zastępcy. Podczas kryzysów i przesileń często
następowała zmiana warty. Jednak tym razem prosty schemat mógł nie zadziałać.
Nie mieli do czynienia z rutynowymi problemami. Zastępca napatrzył się na
czarne bryły nie mniej niż Opiekun i pod maską opanowania był bliski paniki.
- Aby zapanować nad sytuacją nie możemy czekać na efekty
naukowców – Opiekun zbyt dobrze znał podwładnego, aby nie podejrzewać, co
lęgnie się w jego głowie. Schylił się nad jedną z brył i dotknął dłonią
powierzchni. Była wciąż ciepła. Zastępca zrobił się jeszcze bledszy. – Aby
zapanować nad sytuacją – powtórzył, - musimy zdecydować się na wyjątkowy krok.
Dlatego przesłałem do Przedstawicieli wniosek o zwołanie Zgromadzenia.
- Z jakiego powodu? – Zastępca zdał sobie sprawę, że znowu
dowiaduje się o wszystkim ostatni.
- Klucz pod drugiej stronie drzwi. Czas go użyć.
Zastępca stał nieruchomo i milczał. Wyglądał jakby nie
usłyszał przekazu i czekał na komunikat przełożonego. Odezwał się dopiero,
kiedy Opiekun przeniósł na niego pytający wzrok, wyrażający zdziwienie z powodu
braku reakcji.
- Zgromadzenie rozważało już takie rozwiązanie. Uznano, że
to ekstremalnie ostateczny wariant – przypomniał zastępca.
- Rozejrzyj się – Opiekun uniósł na wysokość twarzy palec
wskazujący i zatoczył niewielkie kółko. – Jeśli to nie jest ekstremalna
sytuacja, to co jeszcze musi się wydarzyć? Nie możemy dłużej czekać. Trzeba to
wreszcie zakończyć.
- Wariant zamknięcia od drugiej strony nie jest do końca
przygotowany.
- Wiemy, że można to zrobić. Drudzy nie nie zdają sobie
sprawy z tego, co posiadają, ale my tak.
- Nasi agenci nie mają dostępu do klucza. To może jeszcze
potrwać. Poza tym dla agenta oznacza to niebezpieczeństwo…
- Wiem – Opiekun przymrużył oczy jeszcze bardziej
pogłębiając okalające je zmarszczki. – Nie mam zamiaru zmuszać do tego nikogo z
agentów, chociaż mógłbym złożyć taki wniosek przed Zgromadzeniem. Zastanawiałem
się nad tym i doszedłem do wniosku, że nie trzeba poświęcać agenta. Znajdźmy
sprzymierzeńca po drugiej stronie.
Zastępca znowu na moment zaniemówił.
- Wśród Drugich? - Wydusił pytanie i uzyskał twierdzące
kiwnięcie głowy szefa.
- Drudzy mają klucz w zasięgu ręki, ale nie potrafią go
dostrzec.
- Sądziłem, że o to właśnie chodzi. Obserwować, nie
przeszkadzać. Drudzy jeszcze długo nie będą w stanie odnaleźć i użyć klucza…
- Obecna strategia właśnie coś takiego zakłada – przerwał
znużony Opiekun, - co nie oznacza, że nie można jej zmienić. Złożyłem do
Zgromadzenia oficjalny wniosek o pozwolenie na wytypowanie kandydata, któremu
pokażemy, gdzie jest klucz i jak go użyć. Pod warunkiem, że da się namówić na
współpracę.
Ten wariant pojawił się podczas jednej z narad ze
Zgromadzeniem. W rankingu prawdopodobieństwa zastosowania znalazł się na
ostatnim miejscu.
- Skutki mogą być przeciwne od zamierzonych – zastępca
wchodził w polemikę z Opiekunem, zdając sobie sprawę, że zaczyna go drażnić,
ale ich relacje nigdy nie należały do pozytywnych. – Lepiej nie uświadamiać
Drugich, że są w posiadaniu klucza. Takie jest zdanie wielu członków
Zgromadzenia – dodał, żeby nie wyglądało, że przedstawia jedynie własny punkt
widzenia.
- Znam te argumenty – Opiekun wzruszył ramionami. – Ich
zwolennicy nie potrafią zaproponować w zamian żadnej skutecznej metody. Dalsze
zwlekanie z decyzją będzie miało jeszcze gorsze skutki.
- Nie jesteśmy w stu procentach przygotowani do takiej
misji.
- I nigdy nie będziemy. Takie decyzje podejmujesz, kiedy
dochodzisz do ściany i nie masz odwrotu. Właśnie to się stało. Może z tą
różnicą, że ściana doszła do nas.
Zastępca wyprężył się i odszedł. Wartownicy zabrali bryły.
Opiekun został sam na dziedzińcu, zastanawiając się, ile jeszcze razy przyjdzie
mu oglądać tak widok i czy pewnego dnia...
- Trzeba to wreszcie zakończyć – powtórzył do siebie.
Rozwiązanie, które forsował, nie tylko miało wysoki
stopień ryzyka i w razie niepowodzenia mogło jeszcze bardziej skomplikować
sytuację. Oznaczało również, że będą zdani na tych, których życiem próbowali sterować.
Historia to jednak mściwa istota.