wtorek, 20 grudnia 2016

Wszechświaty

(…)
– Nie wnikam w to, co mogło być praprzyczyną kolizji naszych światów, bo pewnie nigdy się tego nie dowiemy – analizował głośno.
– Jest pewna hipoteza – Fea nie zostawiła zagadnienia całkowicie bez odpowiedzi. – Nasze światy uczestniczyły w karambolu wielu równoległych wszechświatów, spowodowanym silnym wyładowaniem w jednym z nich. Innymi słowy, w którymś z wszechświatów doszło do Wielkiego Wybuchu, który naruszył równowagę w przestrzeni między wymiarami.
– Wielki Wybuch? Tak jak kiedyś u nas – zamyślił się Jonasz.
– Czy wtedy też inne światy dostały rykoszetem?– Kto wie? W każdym razie to jedynie ostrożna hipoteza, zakładająca istnienie wielu, może nawet nieskończonej liczby wszechświatów.
– No dobrze – Jonasz pochylił się w jej kierunku. – Wszechświaty, w których istnieje Kemen i Ziemia zetknęły się. Powstały warunki do wygenerowania Przesmyku. Dlaczego powstał bezpośrednio na styku planet, a nie gdzieś w przestrzeni kosmicznej? Przecież w naszych wszechświatach jesteśmy zaledwie ziarenkiem. – Zadajesz pytania bardziej dla filozofów niż naukowców – westchnęła Fea. – To mogło być zdarzenie losowe lub…
– Lub?
– Efekt eksperymentów naszego Leonarda. Przesmyk powstał tam, gdzie skoncentrował się silny strumień olos – meldo – z twarzy Fei jasno wynikało, że tę drugą ewentualność traktuje jako mocno naciąganą.
Jonasz nie wykluczył, że eksperymenty mogły mieć jakiś wpływ, trudny do oszacowania. Nadal jednak nie pojmował, czym właściwie jest Przesmyk.
– Czy to właśnie most Einsteina – Rosena?
– Most zakładał raczej szybkie połączenie odległych rejonów kosmosu, chociaż twórcy koncepcji nie wykluczali, że za pomocą mostu można też dotrzeć do zupełnie innych wymiarów – przypomniała Fea. – Tak czy owak, trzydzieści lat po teorii Einsteina i Rosena inni naukowcy wysunęli tezę, że nawet jeśli istnieją tego rodzaju połączenia, nic nie jest w stanie się przez nie przedostać. Nawet światło.
– Wheeler i Fuller – potwierdził Jonasz. – Most pochłonąłby każdą materię, zanim ta zdążyłaby się wydostać.
– Opierali się cały czas na pierwotnej koncepcji mostu Einsteina – Rosena. A gdyby go zmodyfikować?
– Tunel Thornea – Morrisa – domyślił się.
Była to teoria tunelu czasoprzestrzennego, postulowana pod koniec lat 80. XX wieku, powstała w oparciu o most Einsteina – Rosena. Zakładała jednak, że istnieje możliwość przesłania przez most czy raczej tunel energii i materii w taki sposób, aby podczas transmisji tunel nie zapadł się w sobie i nie uwięził materii. Tym, co miało stabilizować i podtrzymywać most, okazała się egzotyczna materia, posiadająca ujemną masę.
– Podejrzewali, że coś takiego istnieje. Byli blisko rozwikłania zagadki – oznajmiła Fea.
– Olos – meldo to egzotyczna materia – Jonasz poczuł, jak miękną mu nogi.
– Prawie nas mieli – stwierdziła na poważnie Fea. – Einsten i Rosen zaproponowali Drugiemu Światu istnienie czegoś takiego jak Przesmyk, ale nie opracowali modelu utrzymania go w stanie funkcjonalności, tak aby można było bezpiecznie podróżować. Pół wieku później Thorne i Morris doszli do wniosku, że istnieje składnik, który pozwoli na bezpieczne przejście przez tunel. Nie zdołali jedynie owego składnika odnaleźć, ale i tak w Kemen spowodowało to straszliwą trwogę.
– Wśród ekspansjonistów.
– Nie tylko. Wszyscy obawiali się, co będzie, jeśli Drudzy w końcu odkryją Przesmyk i przejdą na drugą stronę. Nowa sytuacja przyczyniła się do zawarcia pokoju między ekspansami, a izolami i wspólnym kontrolowaniu Przesmyku.
– Thorne i Morris powinni dostać Nobla… pokojowego – Jonasz tylko trochę zażartował.
– Niestety, pokój nie przetrwał zbyt długo – przypomniała Fea. – Później odkryłeś lemniskaty i zrobiłeś kolejny mały krok dla ludzkości.
– I na tym koniec – uśmiechnął się w zadumie.
– Wcale nie – szybko zaprotestowała Fea. – Zrobiłeś jeszcze jeden krok. Dla obu ludzkości. Wiem, że to brzmi patetycznie i wazeliniarsko, ale tak to wygląda.
– Przyjmijmy, że wspólnie uczyniliśmy ten krok – chciał mieć chociaż w tym przypadku ostatnie zdanie i zmienił temat.
– Na Ziemi panuje przekonanie, że jeśli istnieje gdzieś jeszcze inteligentne życie, wszystko jedno w naszym, czy innym wszechświecie, to wygląda zupełnie inaczej, jest oparte na innych procesach fizycznych i chemicznych. Zakładamy, że inne istoty mogą nie przypominać nas pod żadnym względem, ponieważ zupełnie czym innym oddychają i odżywiają się. Są zbudowane z innych pierwiastków, być może całkowicie nieznanych. Tymczasem my i wy należymy do tego samego gatunku. Poza poziomem rozwoju technologicznego nic nas nie różni. Mamy podobne skłonności i namiętności. Toczymy wojny, kochamy się. Być może w jeszcze innych wymiarach wszystko wygląda inaczej.
– Niekoniecznie – zieleń źrenic Fei zaiskrzyła. – Jeśli wszystkie wszechświaty stanowią jeden wielki multi wszechświat, to każdy nowy wymiar wyrasta z już istniejącego, który z kolei powstał z jeszcze wcześniejszego, a wszystkie mają wspólnego przodka zwanego prawszechświatem lub wszechświatem pierwotnym, to oznacza wspólne pochodzenie, które określa kształt i charakter wszystkiego, co znajduje się w każdym z wszechświatów, włączając w to planety i formy życia. Pochodząc od tego samego wszechświata prarodzica, jesteśmy podobni jak rodzeństwo.
– Ta teoria wyjaśnia dodatkowo, dlaczego Wielki Wybuch w jednym z wszechświatów spowodował takie perturbacje w naszych – zgodził się Jonasz. – Jesteśmy jak gałęzie drzewa. Wyrastamy z jednego pnia. Na przykład Wielki Wybuch, z którego powstał mój wszechświat, mógł być właśnie takim pączkowaniem z innego wszechświata. Kto wie, czy nie z Kemen. Jesteście przecież bardzie zaawansowani.
– Rozwój technologiczny nie ma w tym przypadku nic do rzeczy – oceniła Fea. – Równie dobrze Kemen mogło zakwitnąć z twojego uniwersum.

(..)

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Z kim to zrobiła? Co jej powie analiza DNA?

Ten poranek był jeszcze lepszy niż poprzedni. Rozalia obudziła się podwójnie na-sycona i odprężona. Spokojny i regenerujący sen, a wcześniej szalony, strzelisty seks, przenikający ją na wskroś. Świeżo upieczony kochanek przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Czuła go w środku i na zewnątrz, cieleśnie i poza cieleśnie, na każdym milimetrze sześciennym siebie. To było jak seksualne jacuzzi, seksualna sauna.
Teraz przeciągała się w łóżku maksymalnie wyluzowana i nic nie zaprzątało jej myśli. Z łazienki dobiegał szum wody. Mariusz brał prysznic. Przyszło jej do głowy, że zrobi mu niespodziankę i wskoczy do kabiny, zrobią to razem jeszcze raz pod strumieniem ciepłej wody. Podskoczyła na łóżku i wtedy poczuła się jak walnięta młotem. Sielanka zniknęła niczym bańka mydlana. W fotelu naprzeciw łóżka siedział On i patrzył na nią z życzliwym uśmiechem.
— Dzień dobry Rozalio — odezwał się, widząc, że nie potrafi wykrztusić słowa. — Jak się spało?
Rozalia ukryła twarz w dłoniach, po chwili zsunęła je ostrożnie z oczu. Nadal był i uśmiechał się.
— Co tu robisz? Ty nie istniejesz.
— Przecież rozmawialiśmy…
— Byłam zestresowana i zmęczona, to musiało być urojenie.
— Teraz jesteś wypoczęta i odstresowana, więc chyba jednak nie jestem urojeniem.
— Zawołam Mariusza, niech cię stąd wyrzuci.
— Wtedy w barze też go wezwałaś. Nie dostrzegł mnie. Tak samo było teraz.
— Teraz? Od kiedy tu jesteś?
— Całą noc.
Przerażenie Rozalii zmieniło się w złość. Mobilizującą i waleczną złość, którą doskonale zdążył poznać, a która dawała jej siłę do przetrwania i pokonania trudności. Siłę tak potężną, że ją samą ciągle zaskakiwała.
— Podglądałeś nas ty cholerny zboczeńcu!
— Nie podglądałem. Chciałem zasnąć i początkowo wydawało mi się, że śnię, ale to działo się naprawdę.
— Co się działo? — Na twarz Rozalii powrócił niepokój.
— Byliśmy razem. Interakcja, więź, zespolenie.
— Nieprawda!
— Wiesz o czym mówię. Zapragnęłaś tego. Nie zrobiłbym niczego wbrew twojej woli.
— Przestań! — Rozalia wyskoczyła z łóżka. Zdała sobie sprawę, że jest naga, a On na nią patrzy. Ściągnęła z łóżka prześcieradło i owinęła się nim.
— Chcesz mi powiedzieć, że pieprzyłam się z dwoma facetami? Prawdziwym i wirtualnym? Dlatego było mi tak dobrze? — Ponownie wróciła jej pasja, która ode-pchnęła na bok niepokój.
— Kochałaś się z jednym facetem, którego pragnęłaś. Dlatego było ci tak dobrze. Mnie również. Dziękuję ci za to Rozalio. To dla mnie bardzo ważne.
— Co zrobiłeś Mariuszowi? – Stanęła nad nim szczelnie okryta prześcieradłem z opadającymi na czoło włosami. Dysząc zbierała myśli.
— Niczego mu nie zrobiłem.
— Niczego? Więc on sobie siedział i patrzył, jak się bzykamy?
— To nie tak. Trudno mi to nazwać dostępnymi słowami. Twoje pragnienie wciągnęło mnie do cielesnej rzeczywistości, a Mariusza odesłało w zawieszenie. To on śnił o tobie. Bardzo realistycznie. Jest przekonany, że spędził z tobą noc.
— I to wszystko zrobiłam ja? Zaciągnęłam ciebie do łóżka, a Mariusza wyrzuci-łam?
— Oboje tego chcieliśmy i oboje to zrobiliśmy.
Rozalia usiadła na łóżku.
— Wyprodukowałam sobie ochroniarza i kochanka w jednym. Ciekawe, kim jeszcze się okażesz?
Zastanawiał się przez moment, czy powiedzieć jej swoim o nocnym zdarzeniu, ale stwierdził, że to będzie za dużo jak na jeden raz. Cała ta sytuacja z trudem do niej dociera. Trzeba dawkować stopniowo.
— Do zobaczenia później — powiedział.
Kiedy się odwróciła, przed nią stał Mariusz z ręcznikiem na biodrach.
— Stało się coś? – Zapytał – wyglądasz na lekko przestraszoną?
— Nie, nie. — Rozalia poderwała się z łóżka. — Po prostu obudziłam się i przestraszyłam się, że cię nie ma. Pomyślałam, że mi się przyśniłeś.
— Bez obaw. To nie był sen. Takiej nocy nie da się zapomnieć.
Ratunku! — Wołała rozpaczliwie w myślach. — Co się naprawdę działo? Dlaczego niczego nie jestem pewna? Jak to sprawdzić?.
Zrzuciła z siebie prześcieradło, podeszła do Mariusza i odwiązała mu ręcznik.
— Może jeszcze coś na zakończenie? — błysnęła zalotnie oczyma.
Mariusz podniósł ręce w geście kapitulacji.
— Nie myśl sobie, że jestem jakimś cieniasem, ale naprawdę dzisiaj nie dam już rady. Chętnie umówię się na następny raz. Jesteś absolutnym geniuszem seksu.
— W takim razie zrób to ze mną jeszcze raz. Nie odmawia się geniuszowi — nie dawała za wygraną.
Przylgnęła do niego i próbowała uwiesić się, oplatając go nogami i ramionami.
— Spokojnie, opanuj się. — Mariusz był już lekko zaniepokojony. — Nie musimy bić rekordów?
Rozalia poczuła się zakłopotana.
— Przepraszam, myślałam, że może jeszcze masz ochotę…
— Muszę iść do domu wyspać się. Mam w nocny robotę. Zawsze możesz zadzwonić.
Ubrał się i wyszedł. Rozalia wróciła do łóżka i nakryła się kołdrą. Była przekona-na, że Mariusz uznał ją za fanatyczną nimfomankę i popieprzoną schizofreniczkę. Nie będzie chciał się z nią ponownie spotkać.
Najgorsze było to, że nadal nie wiedziała, z kim właściwie spała. Przekonywała sama siebie, że to musiał być cielesny mężczyzna, a nie jakieś wymyślone zjawisko. Przecież nie śniły jej się żadne drzwi. Nie miała w ogóle snów.
Coś wyrwało ją z tego ciężkiego zamyślenia, odwróciło jej uwagę. Mokre uda. Sięgnęła ręką. To była niewątpliwie sperma. Nawet jeżeli miałaby jakieś wątpliwości, zapach wyjaśniał wszystko. Więc był jednak seks. Tylko, z którym do cholery? Nagle ją oświeciło. — Nie jest ze mną tak źle, skoro potrafię szybko kombinować — ucieszy-ła się z ulgą. Wstała i ostrożnie skierowała się do łazienki, tam wyjęła z szafki kilka patyczków kosmetycznych i zebrała nimi trochę spermy ze swoich ud, następnie za-pakowała je do foliowych torebek ze specjalnym zamknięciem. Zajrzała jeszcze do kabiny prysznicowej, gdzie niedawno kąpał się Mariusz, w nadziei, że znajdzie jego włos, wszystko jedno, z której części ciała. Starannie po sobie posprzątał, ale jeden włosek znalazł się i również trafił do foliowej torebki. Zadowolona z siebie zjadła śniadanie, umyła się i zrobiła makijaż. Zauważyła, że zwykłe codzienne czynności uspokajają ją i przywracają równowagę. Był poniedziałek, ale do pracy szła dzisiaj na drugą zmianę. Wolne przedpołudnie było dla niej najlepszym prezentem po weekendowych przeżyciach. Kiedy się już doprowadziła się do idealnego stanu, wybrała się do apteki i zakupiła identyfikator DNA. Kosztował sporo, ale była zdeterminowana, aby wydać 500 globali. Przynajmniej zasiliła konto konsumenckie. Identyfikator wszedł na rynek niecały rok temu. Kupowali go nieliczni, ale był marzeniem wielu. Analiza własnego DNA, porównywanie go z DNA rodziny, znajomych albo szefa było ekscytujące. Dzięki dostępnemu połączeniu z centralną bazą DNA można było sprawdzić, na przykład, do kogo należała guma do żucia przyklejona do ławki w par-ku, na którą nieopatrznie się usiadło. Łatwiej było zidentyfikować, z kim niewierny mąż lub żona zdradza drugą połowę. Do czego identyfikator wykorzystywali uczniowie w szkołach, nie trzeba chyba opowiadać. W szkolnej toalecie materiału genetycznego jest pod dostatkiem.
Identyfikacja nie była możliwa jedynie w przypadku wysokich urzędników publicznych i innych osób chronionych prawem lub korupcją przed umieszczeniem w bazie. Cena, jaką trzeba było zapłacić za to cudo, była jeszcze do przełknięcia, ale jednorazowe wkłady, w których umieszczało się próbki, kosztowały każdorazowo 50 globali, a w pakiecie były ich jedynie trzy. Identyfikator wyglądał jak kalkulator z dużym wyświetlaczem. Z obu stron podłączało się do niego płytkie, kwadratowe, zamykane pojemniki, w których umieszczano materiał do identyfikacji. Z prawej strony materiał podstawowy, z lewej materiał porównawczy. Po nawiązaniu łączności z bazą urządzenie informowało, do kogo należą próbki, a także jakie występują między nimi różnice i podobieństwa.
Ponieważ w osiedlowej aptece nie dostała identyfikatora musiała podjechać dwa przystanki do pobliskiego centrum handlowego. Nie był to na szczęście moloch, ale średniej wielkości centrum osiedlowe. W tamtejszej aptece mieli identyfikatory. Rozalia dokonawszy zakupu, pośpiesznie wróciła do mieszkania, nie mogąc się już do-czekać, kiedy porówna znaleziska z kabiny prysznicowej i swoich ud ze swoją śliną. To, że sperma mogła być wymieszana z jej wydzielinami, nie miało znaczenia. Identyfikator potrafił rozróżnić DNA znajdujące się w jednej próbce, nawet jeżeli należały do kilkudziesięciu osób.

Rozłożyła urządzenie na stole, podłączyła pojemniki i najpierw sprawdziła, czy działa prawidłowo, zgodnie z załączoną instrukcją. Z jednej strony umieściła swój włos z drugiej ślinę. Identyfikator rozpoznał jej DNA. Na monitorze pojawiły się jej dane — imię, nazwisko, data urodzenia i zdjęcie oraz stan konta konsumenckiego. Teraz przystąpiła do właściwego zadania. W płytce z materiałem podstawowym umieściła włos Mariusza. Taką przynajmniej miała nadzieję. Rzeczywiście włos należał do Mariusza Kosowskiego. Wnętrze drugiej płytki posmarowała tym, co zebrała z siebie. Niecierpliwie czekała na wynik, nerwowo splatając dłonie. Wreszcie na ekranie wyświetlił się wynik. Zidentyfikowano dwie substancje. Jedna należała do Roza-lii, druga nie miała DNA. Rozalia, nie zastanawiając się ani chwili, odłączyła wykorzystane próbki i podłączyła jedną płytkę z ostatniego, trzeciego zestawu. Znowu to samo. Jej DNA i nie zidentyfikowana substancja naturalna nie mająca kodu genetycznego. Poczuła, że kręci jej się w głowie. — Zwariowałam — myślała gorączkowo — wychodzi na to, że kochałam się sama ze sobą i miałam wewnętrzny wytrysk. Ode-zwał się sygnalizator dźwiękowy. Czas iść do pracy. Zastanawiała się, czy nie zostać w domu i upić się do nieprzytomności. Szybko jednak zarzuciła ten pomysł. Siedzenie w czterech ścianach tylko nasili jej niepokój. W pracy nie będzie czasu, aby o tym myśleć. Oby tylko On się nie pokazał.

wtorek, 15 listopada 2016

Wątpliwość

PRZESILENI (fragment rozdziału „Wątpliwość”, Siódme Przesilenie, rok 2012 n. e.)
„Wjechał windą, jak przystało na przeciętnego obywatela, ale uchylając drzwi do sekretariatu, nie mógł się powstrzymać i użył przyśpieszenia, pojawiając się przy biurku sekretarki. Zapatrzona w monitor zareagowała dopiero na wypowiedziane z nienaganną dykcją powitanie. Spoglądał na nią wysoki mężczyzna o regularnej twarzy i ciemnych, krótkich włosach, które na skroniach przechodziły w subtelnie srebrzysty odcień. Idealnie dopaso

wany garnitur w stalowym odcieniu, biała koszula i granatowy krawat wydawały się oczywistym dopełnieniem wizerunku.
– Nazywam się Henk van Aken – przedstawił się. – Jestem umówiony na spotkanie z panią dyrektor.
Poderwała się z fotela i podała rękę gościowi.
– Tak, tak, oczywiście.
Była nowa. Nigdy wcześniej nie widział jej w otoczeniu Luizy. Z pewnością nie należała do środowiska. Stopień zaskoczenia świadczył o tym, że nawet z opóźnieniem nie zauważyła jego nadejścia i wykonanego manewru.
– Pani dyrektor oczekuje pana. – Wskazała drzwi gabinetu szefowej. Spojrzała mu prosto w oczy wzrokiem domagającym się kilku zdań wykraczających poza rutynową konwersację.
Uśmiechnął się i podziękował. Uprzejmie i z dystansem. Jak zwykle otoczył się niewidoczną zaporą, dając wyraźny sygnał, że nie zamierza wyjść poza oficjalne formułki. Zachowywał się tak od zawsze. Odkąd pamiętał, bo trudno było mu określić, co w jego przypadku oznaczało „od zawsze”. Dystans do ludzi nie wynikał z poczucia wyższości. Po prostu taki był. Ostrożny w kontaktach z innymi, zamknięty w sobie, niechętnie nawiązujący znajomości. Zapewne wpłynęły na to wykonywane zajęcie, środowisko, w którym żył i którego był częścią. Wyuczone nawyki i instynkty obronne przenosił do sfery prywatnej, która i tak była bardzo ograniczona.
Wszedł do gabinetu, w którym jedyne wyposażenie stanowił czarny, lakierowany stół, przypominający długi fortepian. U jego szczytu siedziała dyrektor Luiza Hinz. W ten sposób tytułowano ją na użytek zewnętrzny. Dla środowiska była jednym z koordynatorów regionalnych. Szczupła, z wyglądu pięćdziesięcioletnia kobieta o blond włosach z grzywką opadającą na czoło i zatrzymującą się na prostokątnych oprawkach okularów. Po jej lewej stronie usadowił się młody mężczyzna o idealnie łysej głowie. Skóra sprawiała wrażenie, jakby nigdy nie rosły na niej włosy. Ubrany był w czarne spodnie i czarny obcisły sweter podkreślający jego muskulaturę. Z twarzy emanowała szlachetność, spokój i pewien ironiczny dystans do świata. Jedyną ekstrawagancją wydawał się być jedynie srebrny sygnet na wskazującym palcu lewej ręki. Oboje wstali na widok przybyłego. Kobieta odsunęła się od zajmowanego miejsca i zachęcająco wskazała fotel.
– Witaj, Protektorze. Zapraszamy – powiedziała, a sama usiadła naprzeciw łysego. Zanim zaczęli rozmowę, Hinz przypomniała jeszcze sekretarce, żeby absolutnie z nikim jej teraz nie łączyła. – Możemy spokojnie rozmawiać – uśmiechnęła się sztywno do van Akena.
– Dziękuję za to spotkanie – zaczął bez zbędnych wstępów. – Jak dobrze wiecie, straciliśmy cennego Sojusznika w sektorze piątym. Odszedł nagle, z przyczyn naturalnych. – Zrobił pauzę, chcąc podkreślić ten fakt. – To oczywiście musiało kiedyś nastąpić, ale zdarzyło się zdecydowanie za wcześnie. Sojusznik pracował w idealnym miejscu i bardzo dobrze nam służył. Dzięki jego wysiłkom i znajomościom mogliśmy zaopatrywać Profanów w Europie, a nawet sektory poza Starym Kontynentem. Nie tylko zaspokajaliśmy bieżące potrzeby, ale zgromadziliśmy liczne zapasy, które jednak kiedyś się wyczerpią. Nie możemy do tego dopuścić. Fundamentaliści raczej jeszcze nie wiedzą, ale jeśli sytuacja będzie się przeciągać, zorientują się. To będzie dla nich jak wiatr w żagle. – Kolejna przerwa miała uświadomić słuchaczom niebezpieczeństwo takiego wariantu. Rozumieli to doskonale. Van Aken kontynuował: – Dlatego poprosiłem, abyście natychmiast podjęli działania zmierzające do szybkiego pozyskania nowego Sojusznika, najlepiej w tym samym miejscu. – Spojrzał na łysego, który bez słowa, powoli przesunął w jego kierunku papierową wiązaną teczkę.
– Emisariusz przygotował propozycję – wtrąciła Hinz, którą drażniła postawa nonszalancji, zwłaszcza w tak poważnej sytuacji. W gruncie rzeczy zazdrościła Emisariuszowi jego koleżeńskich relacji z Protektorem. Obaj pochodzili z Pierwszego Przesilenia. Ona ledwie z szóstego.
– Przeanalizowaliśmy kandydatury kilku osób, biorąc pod uwagę kryteria spełnione przez poprzedniego Sojusznika – łysy w randze Emisariusza mówił z szacunkiem, ale bez tonu podległości. – Oto nasza rekomendacja.
Van Aken nigdy nie zwracał uwagi na etykietę związaną z jego funkcją. Cenił sobie kulturę osobistą współpracowników, ale nie oczekiwał bizantyjskiej służalczości. Dla niego pani Koordynator była po prostu Luizą, a Emisariusz Albertem nazywanym zwyczajnie Albi. Otworzył teczkę i w milczeniu zapoznał się z dokumentacją. Z uznaniem pokiwał głową.
– Kandydatura rzeczywiście wydaje się trafiona, a co z Werbownikiem? – zwrócił się do Luizy.
W odpowiedzi dostał drugą teczkę. Analizował ją nieco dłużej niż pierwszą.
– Interesująca propozycja – ocenił, spoglądając pytająco na Emisariusza.
– Lepszej nie mógłbym zarekomendować – odparł Albi. – Kontakt z potencjalnym Sojusznikiem został już nawiązany. Oczywiście nie nastąpiło jeszcze ostateczne…
– Akceptuję. Niech Werbownik działa dalej i jak najszybciej złoży propozycję.
– Świetnie. – Emisariusz zatarł dłonie. – To na zakończenie proponuję po pigułce.
Cała trójka zażyła po czerwonej, powlekanej tabletce, każde ze swojego opakowania, które zawsze przy sobie nosili. Protektor spojrzał przez okno na rozświetlone miasto, otulone przez noc.
– Ciekawe, czy wszystkie najważniejsze decyzje zawsze zapadają po zmroku? – rzucił na zakończenie, aby trochę rozładować atmosferę.
Nie oczekiwał refleksji ze strony swoich rozmówców. Mieli ważniejsze sprawy na głowie. Wstał, pożegnał się i wyszedł. Przechodząc obok stanowiska sekretarki przystanął na moment i ukłonił się standardowo. Odpowiedziała w podobnej formie, a w ledwie dostrzegalnym ruchu jej bioder pobrzmiewał żal i rozczarowanie z powodu zachowania, które odbierała jako wyniosłość. Kierując się do wyjścia czuł na plecach jej wzrok. Westchnął cicho. Nawet gdyby zechciał odpowiedzieć na wysyłane sygnały, zagaić rozmowę i rozpoznać podłoże jej zainteresowania, teraz nie miał na to czasu. W związku z zaistniałą sytuacją miał jeszcze coś do zrobienia. Był przecież Protektorem w czasach permanentnej wojny domowej, a to oznaczało odsunięcie na drugi plan prywatności i przyjemności, zwłaszcza, kiedy sprawy komplikowały się. Stajesz się zarozumiały Henk – skarcił sam siebie, jadąc windą w dół. – Myślisz, że każda kobieta na twój widok odczuwa mrowienie, a tymczasem sekretarka może mieć po prostu zwyczaj wnikliwej obserwacji i sprawdzania gości jej szefowej.
W korytarzu znowu wygrał z pokusą skrócenia sobie drogi i użył windy.
Wysiadając na parterze budynku, uświadomił sobie wątpliwość."

wtorek, 18 października 2016

Centrum Handlowe "Cytadela"

Centrum Handlowe „Cytadela” znajdujące się w samym centrum miasta nie otrzymało swej nazwy przypadkowo. W zamierzchłych czasach wznosiły się w tym miejscu fortyfikacje nazywane właśnie Cytadelą. Później fort obrócił się w ruinę, a przestrzeń wypełnił duży, urokliwy park. Wyciszone, zielone miejsce z drzewami, łąką, ogrodami, ścieżkami spacerowymi, amfiteatrem, oczkiem wodnym, pomnikami i rzeźbami. Na obrzeżach znajdował się cmentarz wojskowy poświęcony pamięci żołnierzom, którzy kiedyś ze sobą walczyli, a teraz spoczywali razem.
Ten okres należał już do przeszłości. Stratedzy DKM uznali, że tak atrakcyjny ka-wałek ziemi w centrum Poznania musi być wykorzystany w sposób racjonalny i zdecydowali o budowie centrum handlowego. Przekonywano, że elementy zieleni umieści się w pasażach handlowych, po których też można spacerować, robiąc przy okazji zakupy. Istotnie w nowej galerii postawiono donice z pluszowymi drzewkami i krze-wami. Pomniki upamiętniające poległych przeniesiono na cmentarz komunalny. Wyburzono okalające park osiedla mieszkaniowe, bo przecież potrzebne było miejsce na parkingi. Tych, którzy protestowali, przedstawiano jako wichrzycieli zagrażających rozwojowi miasta. Skazano ich na wysokie kary finansowe, z których już się nie podnieśli. Tkwili teraz w zamkniętym kole spłacania długów, zaciągania nowych, pracy w „Cytadeli” przy rozładunku towaru oraz obowiązkowych zakupów.
Rozalię zawsze przerażał ten moloch. Dwadzieścia kilometrów kwadratowych po-wierzchni całkowitej, pełnych spoconych ludzi targających olbrzymie wózki wypchane owocami konsumpcji, wrzeszczące dzieciaki, młodociane zbiry szukające zaczep-ki, złośliwe moherowe staruchy, kieszonkowcy, a przede wszystkim kolejki. Wszędzie kolejki — na parking, po koszyk, po wędliny, po sery, do kasy, do restauracji, po lody, do bawialni dla dzieci, do działu ze sprzętem RTV, do działu ze sprzętem AGD, do sklepu z upominkami, do sklepu z odzieżą, do kręgielni, do gier i zabaw dla dzieci, do kina, do apteki sprzedającej dopalacze i znowu na parking. I jeszcze nieustannie dudniąca muzyka. Ludzie to uwielbiali albo udawali, że uwielbiają. Rozalia nienawidziła tego miejsca. Już z daleka wielki gigantyczny neon z godłem galerii przyprawiał ją o mdłości.
Leszczak skierował samochód do specjalnego wjazdu przeznaczonego tylko dla wyższego personelu Centrum Handlowego, pracowników ochrony i funkcjonariuszy Departamentu Konsumpcji Masowej.
— Proszę udać się po wózek, czekam przy wejściu H7c — rozkazał. — Ucieczka nie ma sensu — dodał zupełnie niepotrzebnie, bo Rozalia doskonale wiedziała, że nie ma dokąd uciekać. Dekaemy znajdą ją wszędzie.
Dojście do hangaru z wózkami, załapanie się na wózek i droga do wejścia H7c za-jęło jej pół godziny. Musiała poczekać, aż wózki pobierze wycieczka szkolna ze wsi Paździerzówka. Dzieci przyjechały wykonać plan konsumpcyjny za rodziców. Kiedy dotarła do Leszczaka, ten był bardzo zniecierpliwiony.
— Co tak długo? Już chciałem wysyłać list gończy.
— Była ...
— Nieważne, idziemy. Zaczniemy od RTV AGD. Czego pani potrzebuje?
— Z tego działu wszystko już posiadam...
— Nie rozmawiaj ze mną w ten sposób! — Leszczak poczerwieniał a w kącikach ust pojawiła się spieniona ślina. — Mam o tobie wszystkie informacje! Twoja lodów-ka ma pięć lat, pralka cztery, a telewizor siedem. Już czas na produkt nowej generacji!
— Moje sprzęty są sprawne – Rozalia od dłuższego czasu była przygotowana na jego wybuch. Takie typki jak Leszczak były do bólu przewidywalne.
— Jeszcze jeden sprzeciw i wlepię ci mandat karny w wysokości 200 globali! — Leszczak poczerwieniał z wściekłości. — Następny mandat wyniesie 500 globali!
Rozalia miała ochotę płakać, ale stwierdziła, że nie da satysfakcji wieśniakowi.
Szli wzdłuż regałów ze sprzętem, a Leszczak wskazywał Rozalii, co ma ładować do wózka.
— Zegar wielofunkcyjny, MP6, czajnik z filtrem, minipiekarnik, telewizor 32 cale.
— Wolę 21 cali.
— Ja decyduję...
— Jestem klientem i ja decyduję.
— Nie, jeśli klient doprowadzany jest w trybie przymusowym.
— Co za różnica, ile cali ma telewizor...
— Zamknij się ty, wredna suko! – wrzasnął tak, że poczuła na twarzy kropelki jego śliny.
— Ty chamie! — odcięła się. — Jesteś prymitywnym burakiem i założę się jeszcze, że impotentem!
Leszczak zamachnął się na Rozalię. Zmrużyła oczy, oczekując ciosu. Ręka Lesz-czaka nie doszła na szczęście do jej twarzy. Coś ją powstrzymało. To była ręka innegomężczyzny. Wyrósł jak spod ziemi, większy o głowę od Leszczaka chwycił mocno jego przegub.
— Dlaczego pan bije kobietę? — zapytał, nie puszczając jego ręki.
— Nie twoja sprawa, jestem urzędnikiem Departamentu...
— To w niczym pana nie usprawiedliwia.
Leszczak zaczął się wściekle szarpać.
— Puszczaj! Puszczaj, bo pożałujesz!
— Proszę bardzo.
Nieznajomy wybawiciel puścił przegub Leszczaka, a ten runął na półkę z telewizorami. Chwycił się jednej z nich, ale nie utrzymał równowagi. Razem z telewizorem walnął na podłogę i rozbił idealnie płaski ekran. Rozalia zauważyła kątem oka dwóch ochroniarzy idących w ich kierunku.
— Dziękuję, że stanął pan w mojej obronie — wyszeptała do nieznajomego obrońcy, który z rozbawieniem spoglądał na usiłującego powstać Leszczaka. — Czy może pan powiedzieć strażnikom, jak było?
— Myślę, że nie ma takiej potrzeby.
— Jak to?
— Sama pani zobaczy.
To mówiąc, zniknął za regałem.
(...)


sobota, 1 października 2016

Berlin

W drodze do głównej siedziby Henk zatrzymał się w Berlinie. Czynił tak od czasu do czasu, gdy chciał sobie przypomnieć to miasto. Wielkość, rozmach i dynamika metropolii imponowały mu, a jednocześnie męczyły i przytłaczały przy dłuższym pobycie. Berlin z pewnością wiele dawał, ale kto wie, czy nie jeszcze więcej wymagał. Nie był łatwy, lekki i przyjemny, a jednak stanowił cenny azyl dla wszystkich, którzy chcieli uciec od dotychczasowego życia i przynajmniej na jakiś czas stać się nierozpoznanym fantomem w kilkumilionowym, różnorodnym zbiorowisku. Wiele razy ukrywał się w mieście pełnym kontrastów, miejsc naznaczonych dobrą i złą historią, gdzie okrucieństwo i brutalność zderzały się z nadzieją i dążeniem do wolności. Wielkość kroczyła obok skromności, różnorodność obok wymuszonej jedności, światowość obok prowincjonalności, a bezwzględna dyscyplina sąsiadowała z dekadencją. Jak bardzo przypominało mu to losy jego środowiska. Nawet teraz, gdy nie musiał już się ukrywać (choć pamiętał, aby zachować wyostrzoną czujność), a po dawnych ludzkich podziałach pozostały jedynie historyczne pamiątki.

czwartek, 1 września 2016

Siódme Przesilenie, 1945 n.e.

Sama w ciemnym pomieszczeniu. Zamknięta ze wszystkich stron. Sytuacja do złudzenia przypominająca zamurowanie w zamku. Wiedziała oczywiście, że to tylko piwnica jakiegoś domu w niemieckiej mieścinie, że jest to małe okienko, przez które akurat nie wpada żadne światło, bo jest środek nocy. Forma nie była ważna. Została uwięziona. Stalowe drzwi były jak mur. Sytuacja o tyle gorsza od poprzedniej, że wtedy wiedziała mniej więcej, co z nią się stanie, choć i tak została wystawiona przez Wtajemniczonych na próbę.
Otóż to. Wtajemniczeni. Wtedy działali razem. Stanowili jedno Wtajemniczenie. Teraz stanęli przeciwko sobie, a ona wybrała jedną ze stron. Tę, która przegrywała i czekała na ostateczny cios. W oddziale, który ją pojmał, byli ludzie i Przesileni. Ci drudzy nie zdradzali się z pochodzeniem, ale wyczuła, że ludzie mają świadomość, komu służą i godzą się na to. Gdyby to byli tylko ludzie, zwyczajni żołnierze zwycięskiej armii prącej na zachód, dałaby się po prosu zastrzelić. Pewnie nawet nie zakopywaliby jej, co najwyżej płytko. Zdołałaby się odkopać. Gdyby próbowali ją zgwałcić, popełniliby błąd. Co mogli z nią zrobić Przesileni? Na razie nie robili nic? Na co czekali? Na rozkazy Przywódcy? Za późno było na żale, że nie stanęła po jego stronie. Hag namawiał ją do tego, ale nie chciała mieszać się w ten konflikt. Czuła się zdradzona przez Wtajemniczenie. Zrzucili ją kiedyś ze szczytu władzy, zarzucając, że wysuwa się na pierwszy plan.
Minęło kilkaset lat i zrobili to samo, na dodatek zaczęli walczyć ze sobą. Początkowo nie stanęła po żadnej ze stron i przeniosła się do neutralnej Szwecji. A trzeba było posłuchać Haga. Jej dwukrotnego opiekuna, którego zdominowała i wielokrotnie odrzuciła. A jednak wykazał się lepszym instynktem. Wszak znał ich o wiele dłużej.
Niech będzie, co ma być – pomyślała zrezygnowana. – Nie dożyje nawet do końca jednego Przesilenia. Z drugiej strony jej wojownicza natura dobijała się o krwawe odejście. Kiedy po mnie przyjdą, niech się pomęczą. Niech kilkoro zginie bohaterską śmiercią. Z takim postanowieniem napięła mięśnie, słysząc szczęk ciężkich drzwi.
– Spokojnie – rozległ się szept, a w celi zamajaczyła sylwetka w mundurze radzieckiego majora.
– Hag? – nie mogła uwierzyć, że osobiście się pofatygował.
– Tak, to ja.
– Co tu robisz?
– Mamy rozkaz do wykonania.
– Chyba ty masz – prychnęła. – Jeśli chcesz osobiście zaprowadzić mnie na egzekucję, będziesz pierwszym, na którego się rzucę.
– Spokojnie – powtórzył, cofając się. – Nie będzie żadnej egzekucji. Mamy rozkaz wydostać Wodza z bunkra w Berlinie i dostarczyć go do Moskwy.
– O czym ty mówisz? Stoimy pod dwóch stronach. Ty po zwycięskiej.
– Nie. Wszystko ci wyjaśnię. Nigdy nie było żadnego konfliktu między Wodzem i Przywódcą. Stworzyli dwa fronty, aby zintensyfikować wojnę, chaos i kryzys na świecie. Chcieli być po obu stronach, żeby wszystko kontrolować. Odnieść zwycięstwo niezależnie od wyniku wojny w pojęciu ludzi. Udało się.
– Co się udało? Na Zachodzie przegraliśmy.
– Rozszerzyliśmy nasze panowanie. Zrujnowaliśmy ludziom świat. Zdobyliśmy wiele przyczółków i stref wpływów oraz pożywienia. O to chodziło. Wojna skończy się, ale stan wojennego zagrożenia długo jeszcze będziemy utrzymywać i czerpać z tego korzyści. Teraz Wódz i Przywódca znowu będą razem tworzyć Wtajemniczenie. Będziemy im potrzebni.
Odwróciła się plecami, gapiąc się w ciemną ścianę. Naziści zwerbowali ją trzy lata temu. Pretekstem była duża aktywność Profanów, którzy próbowali wykorzystać konflikt. Najpierw pracowała dla niemieckiego wywiadu na terenie Szwecji, później przerzucili ją na ziemie polskie. Przewinęła się przez fabryki śmierci i krwi. Ponownie poczuła się jak wtedy na zamku, a pamiątka pod włosami tylko potęgowała to wrażenie. Znowu jej to odebrano. Krwi w obozach było tyle, że wysyłano ją masowo Fundamentalistom. Nazistowskim fundamentalistom. Po tym, co przed chwilą usłyszała, już nie była taka pewna.
– Jakie nosisz nazwisko, Hag? – zapytała, nie odwracając się.
– Jurczenko.
– Major Wadim Jurczenko. – Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. – Niemiecki wywiad uważał cię za wysoko postawioną szychę u Sowietów. Wiedziałeś o planach Wtajemniczenia.
– Nie od początku.
– Ale w końcu ci powiedzieli! – podniosła głos. – Dlaczego nie dałeś mi znać?
– Bo taki był rozkaz – on też odezwał się głośno. – Nie polemizuje się z rozkazami Wtajemniczenia. Grałaś swoją rolę, a teraz oboje otrzymaliśmy nowe zadanie. Powinnaś czuć się wyróżniona. Wielu naszych po niemieckiej stronie poniosło i poniesie ofiarę, nie będąc świadomymi, w czym uczestniczą.
– Rozumiem, że po raz trzeci mianowano cię moim opiekunem? – nie czuła się wyróżniona.
– Tym razem jesteśmy partnerami. Wiesz dokładnie, gdzie on przebywa?
– Wódz? Sami przecież dobrze wiecie. W berlińskim bunkrze.
– Owszem, ale nie tym, o którym wszyscy myślą – pochwalił się wiedzą wywiadowczą. – Zresztą do głównego bunkra moi ludzie też zajrzą, żeby zrobić małą inscenizację. W tym czasie my będziemy z Wodzem w drodze do Moskwy. Pod warunkiem, że wskażesz mi ten bunkier. Powinna przyjąć założenie, że może to być podstęp. Zrobiłaby tak, gdyby tej wiadomości nie przyniósł Hag. Wiedzieli, kogo przysłać. Nie był w stanie jej oszukać.

– Rozkaz to rozkaz – wyprostowała się i poprawiła mundur. – Na Berlin.

PRZESILENI, wydawnictwo e-bookowo https://www.e-bookowo.pl/proza/przesileni.html

środa, 17 sierpnia 2016

Jheronimus Bosch

Minęło 500 lat od pochowania Hieronima Boscha (09.08.1516). Dokładna data dzienna jego śmierci nie jest znana. Co do daty narodzin nie ma też pewności (ok. 1450). Jeszcze bardziej zagadkowa była jego twórczość. Naprawdę nazywał się Jeroen Anthoniszoon van Aken. Jego obraz "Wędrowiec" ilustruje mój profil i powieść "Przesileni". Dlaczego? Ma to spore znaczenie, nie tylko symboliczne. 
https://www.e-bookowo.pl/proza/przesileni.html

wtorek, 26 lipca 2016

PRZESILENI - najnowszy ebook

Rok 5110 p. n. e. Pierwsze Przesilenie. Pewien człowiek budzi się w środku ścieżki na skraju lasu. Nie wie, jak się nazywa, ani skąd się tam znalazł. Czuje się jakby dopiero zaistniał, a jednocześnie wewnętrzna intuicja podpowiada mu, że być może istniał już wcześniej. Wkrótce poznaje kogoś podobnego do niego i wspólnie odkrywają swoją naturę. Tym odkryciem on i jemu podobni będą odtąd żyć… przez tysiąclecia.
Rok 2012 n. e. Schyłek Siódmego Przesilenia. Protektor Henk van Aken przybywa do Poznania, aby zatwierdzić rozpoczęcie procedury werbunku nowego Sojusznika. Od tego zależy czy Profani zachowają nowy styl życia kończący ich tysiącletnie udręki. Trzeba się śpieszyć, gdyż Fundamentaliści już wyczuli szansę i wysyłają swoich ludzi, aby pokrzyżować plany Werbownika.
Stawką jest bezkrwawe życie lub powrót do krwawej konsumpcji, przy której jak kiedyś nie zawsze będzie możliwość wyboru pożywienia.

niedziela, 24 lipca 2016

PRZESILENI

Na stronie wydawnictwa ‪e-bookowo‬ dostępny jest już mój najnowszy‪ ebook‬ ‪powieść‬ "Przesileni", Tradycyjnie ‪fantastyka‬, tradycyjnie najważniejszym miejscem jest ‪Poznań‬, ale bohaterowie wędrują też przez wiele innych miejsc w Europie. 
O czym jest książka? Najkrócej mówiąc bohaterami są ‪wampiry‬ i ludzie, ale to spore uproszczenie. Moi bohaterowie to ‪Przesileni‬ Tak siebie nazywają i mają ku temu podstawy. Słowo „Wampir” ma funkcjonować w masowej, ludzkiej wyobraźni. Słowo „Przesilony”, choć też zapożyczone od ludzi, znane jest nielicznym. Podobnie jak „Profan” i „Fundamentalista”.
Podziękowania:
Dla wydawnictwa e-bookowo, w szczególności Katarzyny Krzan i Patrycji Żurek za dobrą współpracę, wnikliwą redakcję i korektę, okładkę, a przede wszystkim za życzliwość i cierpliwość.
Dla Marii Magdaleny za wspólne pisanie kilka lat temu na Portalu Pisarskim, kiedy powieść nie była jeszcze nawet wstępnym projektem, co później zaowocowało pomysłem na jeden z wątków, który okazał się dosyć istotny (wiem, że to skomplikowane, ale MM będzie wiedziała, o co chodzi).

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dwunasta warstwa (fragment)

(...)
Przed windą spotkała trzech funkcjonariuszy SNRP. Zamiast: „Dzień dobry”, usłyszała: „Pani z nami pozwoli i proszę nie zadawać pytań, wszystkiego dowie się pani na posterunku”. Na posterunku czekał już sędzia delegacyjny.
− Otrzymaliśmy obywatelskie zawiadomienie na pani temat – zakomunikowało jego posępne oblicze spoglądające zza sędziowskiego stołu na podwyższeniu. W dole przy pulpicie oskarżonych stała sobie mała, drobna Florencja.
Sędziowie delegacyjni zazwyczaj mieli posępne oblicza. Niewykluczone, że było to główne kryterium ich doboru. Sądy miejskie wysyłały ich na posterunki SNRP lub SOPD zawsze, gdy trzeba było przeprowadzić natychmiastowy, błyskawiczny proces. Zazwyczaj dotyczyło to drobnych lub średnich wykroczeń przeciw Doskonałemu Porządkowi, gdy wina delikwentów nie budziła wątpliwości. Jak wszyscy sędziowie delegacyjni ubrany był w czarny surdut z żółtymi rękawami oraz coś w rodzaju czarnego melonika z żółtym otokiem, bez ronda. Żółta bransoleta identyfikowała go jako WPołowieDoskonałego. Florencji skojarzył się natychmiast z wielką, nadętą pszczołą, co wywołało w niej taką wesołość, że zagryzła wargi, aby nie parsknąć śmiechem i nie obrazić godności sądu. Sędzia szybko rozwiał jej ochotę do żartów.
− Vaduz Polder, prezes Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Odrębności Natury Ludzkiej nagrał rozmowę z tobą i przesłał ze swojego Łącznika – ciągnął sędzia. – W rozmowie uczestniczyły jeszcze dwie osoby, ale to ty byłaś najbardziej aktywna.
Polder okazał się więc nie tylko strachliwym człowieczkiem bez jaj, ale przede wszystkim strachliwym donosicielem bez jaj.
− Falun nie wie, z kim współpracuje – zaniepokoiła się Florencja.
− Z twoich wypowiedzi otrzymaliśmy obraz osoby niedoceniającej osiągnięć Ery Doskonałości – kontynuował przedstawiciel Doskonałej Władzy Sądowniczej. – Ujawniłaś swoje skrywane dotąd tendencje do lekceważenia zaleceń Doskonałych, co w przyszłości może przerodzić się w ignorowanie, a nawet sabotowanie tychże zaleceń. Pierwsze symptomy takiego niebezpieczeństwa ujawniły się już podczas przekazanej nam rozmowy. Namawiałaś prezesa organizacji działającej zgodnie z Prawem dla ludzi ustanowionym przez Doskonałych do działań niezgodnych z tym Prawem.
− Nieprawda! – Niewytrzymała Florencja. – Niczego takiego nie mówiłam.
− Milczeć! – Krzyknął sędzia. – Nie udzieliłem głosu! I nie udzielę. To jest odczytanie decyzji Sądu. – Odchrząknął i czytał dalej: – Już wcześniej prowadziłaś wspólnie z innymi osobami spotkania dyskusyjne, podczas których pa-dały opinie, że Reszta Populacji powinna mieć większy wpływ na życie publiczne oraz że trzeba na nowo przeanalizować osiągnięcia dawnego świata, bo być może niektóre z nich dadzą się zastosować w Erze Doskonałości. Te niedorzeczne mrzonki nie spotkały się z żadnym odporem ze strony organizatorów spotkań. Ty również milczałaś, a nawet przytakiwałaś.
Florencji nigdy do głowy nie przyszło, aby na spotkaniach klubu dyskusyjnego napadać na kogokolwiek za głoszone opinie. Każdy mógł przyjść i po-wiedzieć, co myśli. Na tym to polegała formuła i dlatego cieszyła się popularnością. Najwyraźniej pojawiły się również wtyki SNRP. Wstęp był wolny i nieograniczony, a Florencja nie sprawdzała niczyjej tożsamości.
− Zaoferowałaś Vaduzowi Polderowi gotowość do zaktywizowania organizacji i zwiększenia rozmachu jej działania – przynudzał sędzia. – Można sobie wyobrazić, jakie przybrałoby to formy. Zetknięcie się waszych niepoważnych pomysłów ze zinstytucjonalizowaną strukturą stałoby się niebezpieczne dla Doskonałego Porządku. Oczywiście nic nie jest w stanie obalić Doskonałego Porządku, ale moglibyście zatruć umysły innych ludzi z Reszty Populacji. Dla-tego właściwie postąpił obywatel Polder, informując nas o całej sprawie. Zważywszy na twój młody wiek i niską świadomość obywatelską, której wynikiem są owe rodzące się poglądy, wydam litościwy wyrok. Skazuję cię Florencjo Conti z Reszty Populacji na półroczny pobyt w Ośrodku Uspołecznienia, w miejscu, które pozostanie ci nie znane. Będziesz wykonywała tam prace na rzecz ogółu społeczności. Poznasz również namiastkę pracy dawnego świata, co da ci porównanie z życiem w Erze Doskonałości i mniemam, że wypędzi z twojej głowy niewłaściwe zamiary. Do ośrodka zostaniesz przewieziona jeszcze dziś w nocy. Proces ogłaszam za zakończony.
Z sali trafiła z powrotem do celi, oczekując, aż wywiozą ja w nieznanym kierunku i ulokują w obozie, po którym nie spodziewała się niczego dobrego. Martwiła się, jak przetrwa tam pół roku, będąc poniżaną jako najgorsza ludzka grupa, wysłuchując dennych pogadanek, ideologicznego jadu i wykonując niewolniczą pracę.

Zamknęła oczy i dotknęła Ametystu. To zawsze ją uspokajało.
(...)
"Dwunasta warstwa" e-bookowo 2012 r.